Wiadomość, że nasza misja będzie polegać jedynie na naprawie jakiejś wioski podcięła mi skrzydła. Liczyłem na nieco bardziej emocjonujące zajęcie. Po chwili jednak mój entuzjazm powrócił. Będzie to idealna okazja na poznanie moich nowych towarzyszy!
Saeko wydawała się dość oschła. Obserwowałem ją przez jakiś czas, mając nadzieję chociaż na sekundę zobaczyć uśmiech na jej twarzy. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Dziewczyna stała wyprostowana, mierząc nas wzrokiem. Sora zaś wydawał się nieco bardziej komunikatywny. W pierwszej części spotkania widać było jego speszenie, ale z każdą chwilą wydawało się, że się rozluźnia. Tyle dobrego. Uziemienie z drużyną pełną milczków nie należało do szczytu moich marzeń.
Nasza nauczycielka pokrótce wyjaśniła zasady misji. Tłumaczyła podstawowe sprawy typu: "słuchajcie się mnie", "unikajcie kłopotów", "nie wszczynajcie niepotrzebnych walk". Jednak przez moje podekscytowanie, wszystkie instrukcje wpadały jednym moim uchem, wypadały drugim.
W końcu ruszyliśmy. Cel naszej podróży podobno znajdował się dość daleko. Z tego też powodu Kurenai kazała nam się oszczędzać. Nim dotarliśmy do zniszczonej wioski, mieliśmy dwa postoje, które starałem się wykorzystać na lepsze poznanie swoich współtowarzyszy. Saeko nie należała do osób wyjątkowo rozmownych, a Sora odpowiadał jedynie na skierowane wyłącznie do niego pytania. Jedynie nasza mentorka zdawała się skora do dłuższych rozmów. Chociaż ona.
Finalnie po południu dotarliśmy do wioski. Tam, niemal momentalnie mój uśmiech zniknął z twarzy. Uprzedzono nas wcześniej o skutkach burzy, jednak widok doszczętnie zniszczonych budynków i nieszczęśliwych ludzi, uporczywie ratujących swój dobytek, był niezwykle przytłaczający. Wioska przypominała niemal powojenne pobojowisko. Nie ocalała właściwie żadna konstrukcja. Wokoło walały się cegły, deski i należące do mieszkańców przedmioty osobiste. Przykry widok, który z każdą chwilą napełniał mnie coraz większym współczuciem i determinacją. Musimy im pomóc!
W czasie, kiedy rozglądaliśmy się po ruinie, podszedł do nas mężczyzna. Zamienił kilka słów z naszą nauczycielką. Ta kiwała głową, przytakując.
- Jak widzicie, pracy jest wiele, nie mamy chwili do stracenia. - Kurenai zwróciła się do nas. Wyglądała na równie przygnębioną co my. - Wasza pierwsza misja zostaje oficjalnie rozpoczęta.
Słysząc kończące wypowiedź zdanie, ponownie zatliła się we mnie iskierka entuzjazmu. Pierwsza misja. Wyrażenie dźwięczało mi w głowie, kiedy zacząłem rozglądać się po okolicy:
- Od czego mamy zacząć? - zapytałem, szukając punktu zaczepienia. Zdawało się, że jesteśmy potrzebni wszędzie.
- Chodźcie za mną - poleciła mistrzyni, kierując się w głąb zrujnowanej wioski. Po drugiej stronie miasteczka praca wrzała. Stały tam już pierwsze drewniane konstrukcje i rusztowania. Ludzie w przeróżnej kategorii wiekowej współpracowali, doprowadzając swój dom do ładu. Ponownie podszedł do nas znajomy mężczyzna. Zmierzył nas wzrokiem i przydzielił odpowiednie zadania. Trochę zasmucił mnie fakt, że nie będę razem ze swoją drużyną. Traktowałem tę misję jako okazję do lepszego poznania się. Nie miałem jednak zamiaru dyskutować ze zleceniodawcą.
Posłusznie zostawiliśmy rzeczy w dwóch wcześniej przygotowanych przez mieszkańców namiotach. Chwilę później rozeszliśmy się w różnych kierunkach. Ja powróciłem do miejsca odbudowy budynków. Miałem pomóc przy skręcaniu konstrukcji.
Nie byłem ni wysoki, ni wyjątkowo silny, jednak z narastającą determinacją nosiłem kolejne ciężkie belki. Wraz mieszkańcami przybijaliśmy je do siebie, dając początek nowym domom czy sklepom. Skakałem pomiędzy zamocowanymi grubymi dechami, sprawdzając ich trwałość. Nie mogłem pozwolić, by nasze konstrukcje spadły komukolwiek na głowę. Swoją drogą, kilka razy udało mi się spaść z rusztowań. Dzięki szybkiemu skropleniu ciała, rozbijałem się o ziemię jako ciecz. Ochroniło mnie to przed nabiciem siniaków czy nawet skręceniu sobie karku. Oczywiście, zawsze kiedy traciłem równowagę znajdowała się osoba, próbująca mnie złapać czy wołająca o pomoc. Podziwiałem ich poświęcenie, jednak była to dość irytująca sprawa. Nie jestem dzieckiem, a shinobi!
Zaczynało się już ściemniać. Z tego też powodu, szef budowy kazał nam się zbierać. Skończyłem przybijać ostatnią z desek i zeskoczyłem na ziemię. Odwaliliśmy dzisiaj kawał dobrej roboty! Podziwiałem dumnie prezentujące się konstrukcje, wyobrażając sobie, jak piękne budynki z nich powstaną.
Skierowałem swe kroki w stronę namiotów. Po drodze rozglądałem się po zniszczonych budynkach. Nie mogłem sobie wyobrazić smutku, jaki teraz muszą odczuwać właściciele tych domów. Minąłem stojące przy zgliszczach dzieci. Chłopiec i dziewczynka dyskutowali cicho. Postanowiłem zatrzymać się i dowiedzieć, o co chodzi.
- Mao, wracajmy do mamy... - prosił, jak się domyślam, starszy z rodzeństwa. Ciągnął on zajętą przekładaniem cegieł siostrę za kaptur.
- Nie, muszę znaleźć Kumę! - Dziewczynka wyglądała na przejętą, a w kącikach jej oczu dostrzegłem łzy.
- Mogę w czymś pomóc? - wtrąciłem się do rozmowy dalej kłócących się dzieci. Rodzeństwo spojrzało na mnie zaskoczone. Chłopiec zaczął zaprzeczać, rzucając szybkie "Już idziemy, proszę pana", jednak dziewczynka szybko wyjaśniła mi powód sporu:
- Mój pluszak, Kuma, tam został. - Mówiąc to, wskazała zniszczone domostwo. - Na pewno się boi, nie mogę go tak zostawić!
Jej brat syknął niezadowolony. Ja zaś, całkowicie rozumiałem problem dziewczynki. Została bez domu, pozbawiona wszystkich swoich skarbów. Kagetsu, moja najmłodsza siostra również ma ulubioną zabawkę, bez której nie wyobraża sobie życia.
- Bideny Kuma! - Podszedłem bliżej, rozglądając się po porozrzucanych naokoło deskach. - Znajdę go, obiecuję. Wy jednak odsuńcie się. To nie miejsce do zabaw.
Rodzeństwo posłusznie cofnęło się. Ja sam wszedłem w same centrum zawalonego domu. Poprzesuwałem kilka belek, porozrzucałem kamienie, aż w końcu dostałem się do podłogi. Zignorowałem całe zmęczenie spowodowane dniem ciężkiej pracy. Nie mogłem nie spełnić obietnicy.
Po chwili poszukiwań, dostrzegłem wśród połamanych desek kawałek materiału. Z ulgą zdałem sobie sprawę, że to własność dziewczynki. Misiek, choć trochę brudny i podarty wyglądał całkiem nieźle. Odwróciłem się do rodzeństwa, pokazując zgubę.
Mao wtuliła się w przytulankę i rozpłakała się, mówiąc szybkie podziękowania. Poklepałem ją delikatnie po głowie.
- Wracajcie do rodziców - poleciłem, kiedy pierwsze emocje opadły. - Na pewno się martwią.
Dzieci pokiwały głowami i odbiegły w stronę namiotów. Ja powolnym krokiem ruszyłem za nimi. Wtedy też dostrzegłem wracających do obozu Saeko i Sorę. Przyśpieszyłem kroku, całkowicie zapominając o zmęczeniu. Objąłem zaskoczonych towarzyszy ramionami.
- Cześć! Jak wam minął dzień?
***
Rzuciłem z siebie brudne ubranie. Byłem już w namiocie. Dzieliłem go z Sorą. Saeko przydzielona została do Kurenai. Postanowiłem wykorzystać więc tę okazję na poznanie nowego kolegi lepiej. Chłopak jednak leżał szczelnie zagrzebany w śpiworze? Czyżby aż tak cały dzień go zmęczył? Westchnąłem przeciągle. Dzisiaj odpuszczę mu rozmowę.
Sam zwaliłem się na własne posłanie.
- Dobranoc, Sora - pożegnałem się z towarzyszem, przykrywając się kocem. - Jutro pewnie będzie równie ciężko, co dzisiaj!
- Miłej nocy. - Słowa wypowiedziane przez towarzysza były dość ciche, ledwo słyszalne, jakby nieśmiałe i niepewne. Czy Sora się mnie boi? Miałem nadzieję, że nie.
***
Dzień nastał szybko. Nawet za szybko. Obudził mnie gwar i głośne rozmowy ludzi. Coś było nie tak. Wyskoczyłem ze śpiwora, nawet się nie przebierając. W biegu chwyciłem jedynie swoją kurtkę. Wychodząc, prawie wpadłem na leżącego Sorę, o którym całkowicie zapomniałem. Przeprosiłem go szybko i wyjrzałem z namiotu.
Wszyscy rozmawiali oburzeni, kierując swe kroki w głąb wioski. Ruszyłem za nimi. Na końcu drogi dostrzegłem potworny widok. Ktoś lub coś zniszczyło rusztowania!
To, w co wczoraj włożyłem tyle serca i poświęcenia leżało zdewastowane na ziemi. Ogarnęła mnie wściekłość. Będziemy zmuszeni robić wszystko od początku!
Odwróciłem się w stronę tłumu, zauważając członków swojej drużyny wraz z nierozemocjonowany mentorką. Podszedłem do nich.
- Nie przypominam sobie, żeby w nocy była burza - zauważył Sora, przyglądając się nowym zniszczeniom. Chłopak miał rację. To nie wyglądało na robotę natury.
Saeko wydawała się dość oschła. Obserwowałem ją przez jakiś czas, mając nadzieję chociaż na sekundę zobaczyć uśmiech na jej twarzy. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Dziewczyna stała wyprostowana, mierząc nas wzrokiem. Sora zaś wydawał się nieco bardziej komunikatywny. W pierwszej części spotkania widać było jego speszenie, ale z każdą chwilą wydawało się, że się rozluźnia. Tyle dobrego. Uziemienie z drużyną pełną milczków nie należało do szczytu moich marzeń.
Nasza nauczycielka pokrótce wyjaśniła zasady misji. Tłumaczyła podstawowe sprawy typu: "słuchajcie się mnie", "unikajcie kłopotów", "nie wszczynajcie niepotrzebnych walk". Jednak przez moje podekscytowanie, wszystkie instrukcje wpadały jednym moim uchem, wypadały drugim.
W końcu ruszyliśmy. Cel naszej podróży podobno znajdował się dość daleko. Z tego też powodu Kurenai kazała nam się oszczędzać. Nim dotarliśmy do zniszczonej wioski, mieliśmy dwa postoje, które starałem się wykorzystać na lepsze poznanie swoich współtowarzyszy. Saeko nie należała do osób wyjątkowo rozmownych, a Sora odpowiadał jedynie na skierowane wyłącznie do niego pytania. Jedynie nasza mentorka zdawała się skora do dłuższych rozmów. Chociaż ona.
Finalnie po południu dotarliśmy do wioski. Tam, niemal momentalnie mój uśmiech zniknął z twarzy. Uprzedzono nas wcześniej o skutkach burzy, jednak widok doszczętnie zniszczonych budynków i nieszczęśliwych ludzi, uporczywie ratujących swój dobytek, był niezwykle przytłaczający. Wioska przypominała niemal powojenne pobojowisko. Nie ocalała właściwie żadna konstrukcja. Wokoło walały się cegły, deski i należące do mieszkańców przedmioty osobiste. Przykry widok, który z każdą chwilą napełniał mnie coraz większym współczuciem i determinacją. Musimy im pomóc!
W czasie, kiedy rozglądaliśmy się po ruinie, podszedł do nas mężczyzna. Zamienił kilka słów z naszą nauczycielką. Ta kiwała głową, przytakując.
- Jak widzicie, pracy jest wiele, nie mamy chwili do stracenia. - Kurenai zwróciła się do nas. Wyglądała na równie przygnębioną co my. - Wasza pierwsza misja zostaje oficjalnie rozpoczęta.
Słysząc kończące wypowiedź zdanie, ponownie zatliła się we mnie iskierka entuzjazmu. Pierwsza misja. Wyrażenie dźwięczało mi w głowie, kiedy zacząłem rozglądać się po okolicy:
- Od czego mamy zacząć? - zapytałem, szukając punktu zaczepienia. Zdawało się, że jesteśmy potrzebni wszędzie.
- Chodźcie za mną - poleciła mistrzyni, kierując się w głąb zrujnowanej wioski. Po drugiej stronie miasteczka praca wrzała. Stały tam już pierwsze drewniane konstrukcje i rusztowania. Ludzie w przeróżnej kategorii wiekowej współpracowali, doprowadzając swój dom do ładu. Ponownie podszedł do nas znajomy mężczyzna. Zmierzył nas wzrokiem i przydzielił odpowiednie zadania. Trochę zasmucił mnie fakt, że nie będę razem ze swoją drużyną. Traktowałem tę misję jako okazję do lepszego poznania się. Nie miałem jednak zamiaru dyskutować ze zleceniodawcą.
Posłusznie zostawiliśmy rzeczy w dwóch wcześniej przygotowanych przez mieszkańców namiotach. Chwilę później rozeszliśmy się w różnych kierunkach. Ja powróciłem do miejsca odbudowy budynków. Miałem pomóc przy skręcaniu konstrukcji.
Nie byłem ni wysoki, ni wyjątkowo silny, jednak z narastającą determinacją nosiłem kolejne ciężkie belki. Wraz mieszkańcami przybijaliśmy je do siebie, dając początek nowym domom czy sklepom. Skakałem pomiędzy zamocowanymi grubymi dechami, sprawdzając ich trwałość. Nie mogłem pozwolić, by nasze konstrukcje spadły komukolwiek na głowę. Swoją drogą, kilka razy udało mi się spaść z rusztowań. Dzięki szybkiemu skropleniu ciała, rozbijałem się o ziemię jako ciecz. Ochroniło mnie to przed nabiciem siniaków czy nawet skręceniu sobie karku. Oczywiście, zawsze kiedy traciłem równowagę znajdowała się osoba, próbująca mnie złapać czy wołająca o pomoc. Podziwiałem ich poświęcenie, jednak była to dość irytująca sprawa. Nie jestem dzieckiem, a shinobi!
Zaczynało się już ściemniać. Z tego też powodu, szef budowy kazał nam się zbierać. Skończyłem przybijać ostatnią z desek i zeskoczyłem na ziemię. Odwaliliśmy dzisiaj kawał dobrej roboty! Podziwiałem dumnie prezentujące się konstrukcje, wyobrażając sobie, jak piękne budynki z nich powstaną.
Skierowałem swe kroki w stronę namiotów. Po drodze rozglądałem się po zniszczonych budynkach. Nie mogłem sobie wyobrazić smutku, jaki teraz muszą odczuwać właściciele tych domów. Minąłem stojące przy zgliszczach dzieci. Chłopiec i dziewczynka dyskutowali cicho. Postanowiłem zatrzymać się i dowiedzieć, o co chodzi.
- Mao, wracajmy do mamy... - prosił, jak się domyślam, starszy z rodzeństwa. Ciągnął on zajętą przekładaniem cegieł siostrę za kaptur.
- Nie, muszę znaleźć Kumę! - Dziewczynka wyglądała na przejętą, a w kącikach jej oczu dostrzegłem łzy.
- Mogę w czymś pomóc? - wtrąciłem się do rozmowy dalej kłócących się dzieci. Rodzeństwo spojrzało na mnie zaskoczone. Chłopiec zaczął zaprzeczać, rzucając szybkie "Już idziemy, proszę pana", jednak dziewczynka szybko wyjaśniła mi powód sporu:
- Mój pluszak, Kuma, tam został. - Mówiąc to, wskazała zniszczone domostwo. - Na pewno się boi, nie mogę go tak zostawić!
Jej brat syknął niezadowolony. Ja zaś, całkowicie rozumiałem problem dziewczynki. Została bez domu, pozbawiona wszystkich swoich skarbów. Kagetsu, moja najmłodsza siostra również ma ulubioną zabawkę, bez której nie wyobraża sobie życia.
- Bideny Kuma! - Podszedłem bliżej, rozglądając się po porozrzucanych naokoło deskach. - Znajdę go, obiecuję. Wy jednak odsuńcie się. To nie miejsce do zabaw.
Rodzeństwo posłusznie cofnęło się. Ja sam wszedłem w same centrum zawalonego domu. Poprzesuwałem kilka belek, porozrzucałem kamienie, aż w końcu dostałem się do podłogi. Zignorowałem całe zmęczenie spowodowane dniem ciężkiej pracy. Nie mogłem nie spełnić obietnicy.
Po chwili poszukiwań, dostrzegłem wśród połamanych desek kawałek materiału. Z ulgą zdałem sobie sprawę, że to własność dziewczynki. Misiek, choć trochę brudny i podarty wyglądał całkiem nieźle. Odwróciłem się do rodzeństwa, pokazując zgubę.
Mao wtuliła się w przytulankę i rozpłakała się, mówiąc szybkie podziękowania. Poklepałem ją delikatnie po głowie.
- Wracajcie do rodziców - poleciłem, kiedy pierwsze emocje opadły. - Na pewno się martwią.
Dzieci pokiwały głowami i odbiegły w stronę namiotów. Ja powolnym krokiem ruszyłem za nimi. Wtedy też dostrzegłem wracających do obozu Saeko i Sorę. Przyśpieszyłem kroku, całkowicie zapominając o zmęczeniu. Objąłem zaskoczonych towarzyszy ramionami.
- Cześć! Jak wam minął dzień?
***
Rzuciłem z siebie brudne ubranie. Byłem już w namiocie. Dzieliłem go z Sorą. Saeko przydzielona została do Kurenai. Postanowiłem wykorzystać więc tę okazję na poznanie nowego kolegi lepiej. Chłopak jednak leżał szczelnie zagrzebany w śpiworze? Czyżby aż tak cały dzień go zmęczył? Westchnąłem przeciągle. Dzisiaj odpuszczę mu rozmowę.
Sam zwaliłem się na własne posłanie.
- Dobranoc, Sora - pożegnałem się z towarzyszem, przykrywając się kocem. - Jutro pewnie będzie równie ciężko, co dzisiaj!
- Miłej nocy. - Słowa wypowiedziane przez towarzysza były dość ciche, ledwo słyszalne, jakby nieśmiałe i niepewne. Czy Sora się mnie boi? Miałem nadzieję, że nie.
***
Dzień nastał szybko. Nawet za szybko. Obudził mnie gwar i głośne rozmowy ludzi. Coś było nie tak. Wyskoczyłem ze śpiwora, nawet się nie przebierając. W biegu chwyciłem jedynie swoją kurtkę. Wychodząc, prawie wpadłem na leżącego Sorę, o którym całkowicie zapomniałem. Przeprosiłem go szybko i wyjrzałem z namiotu.
Wszyscy rozmawiali oburzeni, kierując swe kroki w głąb wioski. Ruszyłem za nimi. Na końcu drogi dostrzegłem potworny widok. Ktoś lub coś zniszczyło rusztowania!
To, w co wczoraj włożyłem tyle serca i poświęcenia leżało zdewastowane na ziemi. Ogarnęła mnie wściekłość. Będziemy zmuszeni robić wszystko od początku!
Odwróciłem się w stronę tłumu, zauważając członków swojej drużyny wraz z nierozemocjonowany mentorką. Podszedłem do nich.
- Nie przypominam sobie, żeby w nocy była burza - zauważył Sora, przyglądając się nowym zniszczeniom. Chłopak miał rację. To nie wyglądało na robotę natury.
Saeko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz