sobota, 14 marca 2020

Od Hideyoshiego cd Mitsuki

Rozmowa z Mitsuki całkowicie wybiła mnie z rytmu - nie spodziewałem się, że po ostatnich przepełnionych kłótniami godzinach będzie miała w sobie choć odrobinę chęci, by nawiązać ze mną rozmowę. Dziewczyna miała wiele powodów, by chcieć całkowicie usunąć mnie ze swojego życia, ba, pewien byłem, że gdyby wytłumaczyła Kakashiemu sytuację, mogła nawet pozbyć się mnie z drużyny, jednak z jakiegoś powodu przywlokła się za mną na dach szpitala, proponując rozejm. Zmarszczyłem brwi, przysłuchując się jej niespodziewanym propozycjom, nie do końca wiedząc, jak powinienem się zachować. Rozum podpowiadał mi, by wciąż trwać w stworzonej lata temu bańce pozornej nienawiści i zepsucia, jednak serce krzyczało wręcz, by w końcu odpuścić. Wewnętrznie rozdarty, skłócony z samym sobą z początku zareagowałem dość agresywnie, jednak Mitsuki wciąż pozostawała nieugięta, proponując coraz wymyślniejsze ultimatum. Ta dziewczyna była niemożliwa. 
- No dobrze, niech będzie. - rzuciłem w końcu, nie mając siły na dalsze kłótnie
Nie przywykłem do otaczania się ludźmi, nie do końca wiedząc, jak zachować się w sytuacjach wymagających choćby minimum umiejętności socjalnych. Stałem więc jak kołek, z trudem składając słowa pocieszenia, licząc, że Uchiha zrozumie zawartą w nich intencję. Przeprosiny zabrzmiały jednak beznamiętnie, jakby ich wypowiedzenie było dla mnie najgorszą możliwą karą. Ugryzłem się więc w język, stwierdzając, że dalsza gadanina najpewniej skończyłaby się kolejną kłótnią i dodatkowymi problemami. Kontakty z ludźmi były zbyt problematyczne.
- To może w ramach przeprosin zapraszam cię dzisiaj wieczorem na ramen? - Dziewczyna uśmiechnęła się słodko, wprawiając mnie w niemałe zakłopotanie.
Chciała spędzić czas ze mną? Po tym wszystkim, przez co przeszła z powodu moich egoistycznych pobudek? Z początku zaprzeczyłem, robiąc co w mojej mocy, by znaleźć sensownie brzmiącą wymówkę, jednak czarnowłosa nie ustępowała, i nie zapowiadało się, by jakikolwiek z przytaczanych przeze mnie argumentów miał ją zniechęcić. Westchnąłem ciężko, przecierając skronie - wyjścia towarzyskie nie były w moim stylu, szczerze mówiąc, nie pamiętałem, bym kiedykolwiek z własnej, nieprzymuszonej woli zdecydował się gdzieś z kimś wyjść. Wychodziłem z założenia, że budowanie bliskich relacji zawsze skończy się jedynie rozczarowaniem i bólem. Przekonałem się o tym na własnej skórze, wychowując się w cieniu własnych bliskich. 
Wplotłem dłoń we włosy, analizując wszystkie za i przeciw - wiele czynników mogło pójść nie tak i szczerze wątpiłem, że Mitsuki zadowoli się spędzonym ze mną czasem. Oszukiwanie się nie miało większego sensu, byłem zwyczajnie nieprzyjemny. 
- No dobrze, tylko nie narób mi później kłopotów. - mruknąłem bez zastanowienia, po chwili gryząc się w język. Idiota.
Z rozczarowaniem wymalowanym na twarzy czym prędzej odwróciłem się ku schodom, próbując ukryć przed Mitsuki jakiekolwiek przebłyski emocji - nie mogłem pokazywać przed nią żadnych oznak słabości, a uczucia z pewnością do takowych należały. Ciszę przerwały wkrótce rozlegające się za moimi plecami kroki czarnowłosej, zmierzające ku przydzielonej jej sali szpitalnej. Poczekałem na zewnątrz, aż dziewczyna przygotuje się do wyjścia, obserwując jednocześnie, czy nie spotkamy na drodze nieproszonych gości. Ostatnim, czego potrzebowaliśmy, było przyłapanie przez szpitalny personel. Uchiha wyszła zaledwie kilka minut później. Ruszyliśmy przed siebie, skradając się wzdłuż zawiłych korytarzy, uważnie pilnując, by nie dać się przyuważyć. Gdy w końcu opuściliśmy budynek, kierując się w bliżej nieznane mi miejsce, niemal odetchnąłem z ulgą, powstrzymując się w ostatniej chwili - ucieczka ze szpitala do bólu przypominała amatorską misję szpiegowską i szczerze nie podobało mi się, jak ogromne niosła ze sobą konsekwencje. Jeśli zakończy się niepowodzeniem, a ja po raz kolejny okryję się hańbą, mogę pomarzyć o przyjęciu do ANBU. I choć w sercu biłem się z ogromem wątpliwości, mięśnie twarzy nie poruszyły się choćby o milimetr, a złote tęczówki wciąż beznamiętnie odbierały rzeczywistość. Wędrowaliśmy w ciszy, a gdy w końcu zdałem sobie sprawę, dokąd tak naprawdę zmierzamy, bliski byłem zawrócenia. Czy ta dziewczyna w ogóle była poważna?
- Żartujesz sobie. - rzuciłem w końcu, mierząc dobrze znane mi insygnia klanowe - Jeśli cię złapią...nie, jeśli mnie złapią, skończy się to tragicznie.
Zmarszczyłem brwi, przypominając sobie starcie, jakie nastąpiło pomiędzy mną a bratem Mitsuki, gdy trafiła do szpitala. Chłopak był wściekły i jeśli dowie się, że nie zdołałem utrzymać jej w szpitalnych czterech ścianach, mogę pożegnać się z reputacją i tak pożądanym przeze mnie szacunkiem. Uchiha zdawała się jednak pewna powodzenia swej drobnej misji, dokładając wszelkich starań, by niepostrzeżenie wślizgnąć się do mieszkania. Świeżo zagojone rany i wciąż tkwiące w zgięciach wenflony uniemożliwiały wykonanie zbyt gwałtownych ruchów. Dziewczyna nie wyglądała jednak, jakby cokolwiek miało ją zatrzymać. Podszedłem więc i rzuciwszy niedbałą instrukcję, przykucnąłem, by pomóc jej dostać się do środka. Mitsuki spojrzała na mnie zaskoczona, jednak po chwili wykorzystała moje plecy jako osobliwą drabinę, znikając mi z oczu. Sam oparłem się więc o ścianę, nie opuszczając gardy - zostanie wykrytym w takiej chwili, byłoby szczytem amatorszczyzny. Jednocześnie wciąż rozmyślałem nad propozycją, na którą bezmyślnie przystałem - będąc całkowicie szczerym, nie miałem pojęcia, o czym z nią rozmawiać, a tym bardziej, czy w ogóle powinienem się odezwać. Nie byliśmy przecież przyjaciółmi. Z letargu wyrwało mnie pojawienie się wyraźnie bardziej zadowolonej ode mnie kunoichi, dzierżącej w dłoniach zabrane z domu przedmioty. Mrugnąłem kilkukrotnie, nie wiedząc, jak się zachować. 
- Dobra robota. - rzuciłem, odwracając się na pięcie
Czy moje słowa miały w ogóle jakikolwiek sens? Czy Mitsuki odbierze je jako sarkastyczną docinkę, czy potraktuje poważnie? Cholera, przebywanie z ludźmi było niesamowicie problematyczne. Ruszyliśmy więc w stronę baru Ichiraku, kilkukrotnie chowając się przed mijanymi po drodze shinobi, którzy mogliby przysporzyć nam niemało kłopotów. Ku naszemu szczęściu, w lokalu nie było innych klientów. Rozsiedliśmy się więc wygodnie, zamawiając ciepły posiłek - dopiero w chwili, gdy miska pojawiła się tuż pod moim nosem, poczułem, jak głodny byłem przez cały dzień. 
- Zapłacę. - wypaliłem szybko, kładąc na ladzie odpowiednią sumę. Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwie, marszcząc brwi. - Trafiłaś przeze mnie do szpitala, jakoś muszę ci to wynagrodzić. Może być? - Wytłumaczyłem, usilnie starając się, by nie użyć swego zwyczajowego, pełnego wyrzutu głosu. 
Mitsuki zawahała się, jednak stojący za ladą Teuchi zdążył zabrać już pieniądze, obdarzając nas ciepłym uśmiechem. Odpowiedziałem jedynie skinieniem głowy, istniały pewne granice sympatii, które i tak zdążyłem już dzisiaj przekroczyć. Życzyliśmy sobie smacznego, pochłaniając gorący wciąż ramen w milczeniu. Atmosfera była nieswoja, można śmiało powiedzieć, że wręcz krępująca - jeszcze niedawno rzucaliśmy się sobie do gardeł, a teraz udawaliśmy, że nic się nie stało. Cała sytuacja zdawała się dla mnie wyjątkowo nielogiczna i pomimo usilnych starań, wciąż nie potrafiłem rozgryźć, co siedziało w głowie Mitsuki, gdy poszła za mną na dach szpitala. Brak wiedzy zaczął wkrótce doskwierać mi na tyle, że odwróciłem się ku niej, nawiązując prawdopodobnie pierwszy, całkiem uprzejmy kontakt wzrokowy.
- Dlaczego? Po co mnie przeprosiłaś i próbowałaś ułożyć pasujący mi scenariusz, skoro nie zrobiłem nic, żeby na to zasłużyć? - zapytałem, nie ukrywając dłużej kierującego mną zagubienia
Uchiha zamrugała kilkukrotnie oczami, najpewniej układając w głowie odpowiednie uzasadnienie. Po chwili przemówiła, rzucając światło na relacje drużynowe i konieczność dogadania się dla wspólnego dobra. Słuchałem jej z uwagą, nie rozumiejąc jednak żadnego przytaczanego przez nią argumentu. Celem każdego shinobi było przecież wypełnienie misji, a nie zawieranie przyjaźni - czyżby idea, w której zostałem wychowany, nie była tak nienaganna, jak myślałem? 
- ... Nie czujesz tego, że jeśli nie dojdziemy do porozumienia, nic nam nie wyjdzie? Bycie shinobi nie polega na robieniu wszystkiego samotnie. Właśnie dlatego mamy przyjaciół, którzy mogą nas wesprzeć. - zakończyła swą wypowiedź, jeszcze bardziej powiększając mętlik w mojej głowie
Milczałem, stukając palcami o drewniany blat. Przyjaciele. Nie byliśmy przecież sobie ani trochę bliscy, jaki był więc cel wybaczenia mi tego, co zrobiłem? 
- Nie mam przyjaciół. Nigdy nie miałem. Zresztą można się chyba tego domyślić. - rzuciłem w końcu, odchylając się na krześle - Nie mam pojęcia, o czym mówisz, bo nigdy tego nie doświadczyłem. - Prychnąłem żałośnie, czując się, jakbym dobrowolnie obnażał właśnie wszystkie swoje słabości. - Naprawdę myślisz, że po tym wszystkim jest jakakolwiek szansa, żebyśmy się dogadali? Nawet jeśli nie mam pojęcia, do czego powinienem dążyć? - Kontynuowałem, próbując znaleźć odpowiedź na wszystkie męczące mnie pytania. 
Czułem się paskudnie słaby, mając wrażenie, że gdyby zobaczył mnie teraz ktokolwiek z rodziny, najprawdopodobniej wyśmialiby mnie na miejscu. Sam też miałem ochotę śmiać się wniebogłosy nad własnym bezsensem, jednak zasiane przez Mitsuki ziarna wątpliwości rozbudziły we mnie dziwną ciekawość, z której istnienia nie zdawałem sobie wcześniej sprawy. A może zwyczajnie ignorowałem? Czyżby na tym polegała słynna Wola Ognia, której nigdy nie doświadczyłem? Przekląłem pod nosem, żałując, że kiedykolwiek się odezwałem.

[Mitsuki? Trochę zmiękł :v]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by