Tępy ból w przedramieniu nie pozwalał mi skupić się na najprostszych czynnościach. Rażąca wyblakłą czerwienią i rozległymi obrzękami kończyna nieustannie przypominała o minionych wydarzeniach, o których z całego serca pragnąłbym zapomnieć. I gdyby nie dotkliwe konsekwencje, najprawdopodobniej usunąłbym się w cień, udając, jakoby desperacki skok w imię znienawidzonych idei nigdy nie miał miejsca. Poniesione przez Mitsuki obrażenia i brak komunikacji sprawiły jednak, że całą trójką utknęliśmy w tej spirali wzajemnych uprzedzeń i nieufności. Przez pierwsze dni przepełniała mnie furia, gdy zarówno Kakashi, jak i Guy wylewali na mnie pomyje odpowiedzialności za każde pojedyncze niepowodzenie, całkowicie ignorując ogół problemu. I choć w istocie przytłaczający egoizm przysłonił mi oczy, prowadząc do opłakanych skutków, każdy zdawał się zapominać o tym, że gdyby nie natychmiastowa reakcja, Fuyuko skończyłaby doszczętnie zwęglona wraz z resztą wrogich shinobi.
Trwałem więc w osobliwym letargu, który z każdym kolejnym dniem przeradzał się w wymierzoną ku reszcie świata furię, cierpliwie znosząc reprymendy od starszych rangą ninja. Czarę goryczy przelało jednak nagłe rozporządzenie Kakashiego, który za moimi plecami zaaranżował karę, której z całego serca pragnąłbym się wyprzeć. Mimo ogromnej niechęci i znudzenia całą sytuacją, żyjące wciąż w sercu poczucie honoru i odpowiedzialności sprawiło, że ze zobojętniałym wyrazem twarzy znalazłem się w szpitalnej sali, ignorując posyłane przez Mitsuki i jej brata mordercze spojrzenia. Patrzcie, ile tylko chcecie. Nieszczególnie mnie to obchodzi. Osoby trzecie opuściły wkrótce pomieszczenie, zostawiając mnie sam na sam z Uchihą i coraz bardziej napiętą atmosferą.
- Mój dzień zaczął się świetnie, mam nadzieję, że go nie zepsujesz. - rzuciła od niechcenia, by po chwili pogrążyć się w dziwnie przygnębionym stanie
- Nic nie obiecuję. - odparłem ironicznie, wzruszając ramionami
Nie miałem najmniejszej ochoty tu przebywać, a użeranie się z niezadowoloną towarzyszką jeszcze bardziej pogarszało całą sytuację. I choć gdzieś z tyłu głowy doskonale zdawałem sobie sprawę, że czarnowłosa ma wiele powodów, by rzucić mi się do gardła i cisnąć ogoniastym bestiom na pożarcie, coś sprawiało, że nie potrafiłem tego zaakceptować. Uratowałem tych cholernych kupców, sprowadzając ich na festyn. Wypełniłem powierzoną mi misję. Czy nie taka była istota całej wyprawy? Jeśli żadna z towarzyszących mi kunoichi nie potrafiła tego zrozumieć, powinny uznawać to za swą własną porażkę - nikt nie kazał im walczyć dalej, w każdej chwili mogły zbiec z miejsca zdarzenia, szukając pomocy. Zostały jednak, a sto procent winy spadło na mnie, jakoby nikt inny nie okazał się współwinny takiemu zakończeniu zadania.
Przekląłem pod nosem, jeszcze bardziej podsycając płonącą w sercu wściekłość. Nikogo nie obchodziła geneza mojego oparzenia, a tym bardziej sama rana, którą zbagatelizowano - liczyła się tylko pozostała dwójka. Na tym etapie powinieneś przyzwyczaić się już, że nikogo nie obchodzisz, Sarutobi.
Odetchnąłem głęboko, powracając myślami do znienawidzonego tu i teraz. Nie byłem medycznym ninja, ciężko powiedzieć, bym w ogóle miał jakiekolwiek większe pojęcie na temat substancji leczniczych, dlatego chwilę zajęło, nim podałem Mitsuki odpowiednią dawkę pozostawionych nieopodal lekarstw. Dziewczyna niechętnie przyjęła medykamenty, z przesadną uwagą obserwując każdy wykonywany przeze mnie ruch.
- Przecież cię nie otruję. - Mój głos zdawał się całkowicie wyprany z emocji, jakbym tłumaczył najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
- Nie ufam ci. - Wbiła we mnie spojrzenie swych czerwonych tęczówek. - To chyba normalne po tym, co zrobiłeś.
Nie odpowiedziałem, utrzymując jednak kontakt wzrokowy. Jeśli zamierzasz mnie nienawidzić, droga wolna, ale przynajmniej daj mi pracować. Gdy niechęć ze strony Mitsuki przeciągała się coraz bardziej, niemal siłą wepchnąłem jej do ręki odpowiednią dawkę, samemu siadając na jednej z wolnych kozetek, czekając na dalsze zadania. Nie miałem pojęcia, co powinienem ze sobą zrobić - ani ja, ani Uchiha nie zamierzaliśmy zamienić choćby słowa, choć pełna napięcia cisza po dłuższym czasie okazała się jeszcze gorsza. I tak jak mogłem się spodziewać, wkrótce doprowadziła ona do niezamierzonych starć słownych i rzucanych w eter docinek. Z początku ignorowałem większość z nich, odpowiadając wybiórczo, niemal lekceważąco, jednak wraz z upływem czasu coś we mnie pękło, przebijając się przez budowaną dzień w dzień kamienną maskę. Zmarszczyłem brwi, z trzaskiem stawiając na stoliku nocnym zażądaną wcześniej przez Mitsuki szklankę wody.
- Jestem zły i niedobry, cudownie, nic nowego, kurwa, nie odkryłaś. - warknąłem - Wydawało mi się, że jasno pokazałem, że nie przyszedłem tu szukać przyjaciół i ten jeden jedyny raz, kiedy zdecydowałem się na coś innego, wyszło jeszcze gorzej niż zwykle. - Prychnąłem ni to ze śmiechu, ni z rozczarowania. - Tak swoją drogą, Fuyuko ma się dobrze, jeśli cię to obchodzi. Na szczęście nie spaliła się żywcem na tamtej polanie. - Głos ociekał wręcz niepotrzebnym sarkazmem. - Nieważne. Zaraz wrócę. Może.
Słowa nie zdążyły jeszcze zniknąć, przytłoczone szpitalną ciszą, gdy ze złością wypisaną na twarzy skierowałem się na dach budynku. Musiałem ochłonąć, nic dobrego nie wyniknie z obustronnej nienawiści i wybuchów złości. Chłodne powietrze rozwiało włosy, podrażniając jednocześnie wciąż niezagojone obrażenia ręki. Trzeba było się nie wychylać.
Czy kiedy wrócę, powinienem ją przeprosić? Nie, to nie w moim stylu.
Ale przecież jesteśmy drużyną, nie możemy całe życie rzucać się sobie do gardeł. Na tym etapie Mitsuki i tak nie uwierzyłaby, że mówisz szczerze.
- Cholera jasna. - warknąłem, po raz pierwszy w życiu nie mając pojęcia, jak powinienem się zachować
[Mitsuki? przeprosi, czy nie? :vv ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz