Skręt, wyskok, gwałtowne cięcie z prawej - wykonywane przeze mnie ruchy zdawały się wręcz mechaniczne, jakby niepodparte żadną konkretną emocją. Katana błysnęła jasnym światłem, odbijając promienie wędrującego leniwie słońca. Jeśli zdolność obserwacji i nienagannej analizy otoczenia nie wprowadzała mnie w błąd, dobijała właśnie dziewiąta. Cudownie, została jeszcze godzina. Odetchnąłem głęboko, pozwalając sobie na chwilę upragnionego odpoczynku. Usiadłszy pod drzewem, zacząłem zastanawiać się nad wyjątkowo konkretnymi planami na spędzenie dzisiejszego popołudnie i, co wydało mi się dość absurdalne, przyłapałem się na mimowolnym uśmiechu. Od czasu poważnej rozmowy z Mitsuki i odbytej rzetelnie kary, spędzanie czasu z resztą drużyny okazało się znacznie mniej problematyczne i nieprzyjemne, aniżeli z początku uważałem. I choć nić porozumienia pomiędzy mną a dwoma kunoichi wciąż nadrywała się i ginęła pod ciężarem licznych niedopowiedzeń, odkąd zgodziły się akceptować me silne pragnienie indywidualności, współpracowało nam się znacznie lepiej.
- Kto by się spodziewał. - mruknąłem do siebie, podnosząc się do pionu
Samodzielny trening trwał jeszcze przez chwilę, nim kierowany poczuciem obowiązku ruszyłem ku umówionemu miejscu zbiórki. Droga nie była długa, dlatego nie zamierzałem zbędnie się spieszyć - wiedziałem zresztą, że Kakashi nie pojawi się planowo, dając nam sporo czasu w zapasie. Przechadzając się ulicami Konohy, nie mogłem wyzbyć się dziwnego niepokoju, potęgowanego dodatkowo dziwnym zachowaniem wszystkich wokół. Patrole starszych rangą shinobi wezbrały na sile, zalewając krajobraz swymi zielonymi kamizelkami i błyskiem licznie posiadanych ostrzy. Zmarszczyłem brwi, zwalniając kroku, mając nadzieję, że zdołam w ten sposób niepostrzeżenie podsłuchać prowadzone żarliwie dyskusje, jednak zasłyszane urywki wypowiedzi nie wskazywały na nic konkretnego. Być może wyobraźnia mnie oszukiwała i sam ubzdurałem sobie problemy. Z drugiej strony w głowie wciąż rozbrzmiewała mi poranna rozmowa z rodzicami i zaniepokojony wyraz twarzy Ryouty - i choć fakt, że rodzice nagle przypomnieli sobie o moim istnieniu, można wytłumaczyć na wiele różnych sposobów, tak nagła przemiana starszego brata budziła wątpliwości. Nie pamiętałem, by mężczyzna kiedykolwiek okazał strach. Może Hatake będzie wiedział coś więcej. Dalsze rozmyślania zostały jednak szybko przerwane przez nagłe pojawienie się znajomych twarzy, które, w przeciwieństwie do naszego pierwszego spotkania, tym razem zareagowały całkiem pozytywnie na mój widok. Skinąłem głową na przywitanie, siadając obok Ayame, z uwagą przysłuchując się toczonej przez dziewczyny rozmowie, co pewien czas wtrącając własne trzy grosze. Gdy mistrz w końcu zaszczycił nas swoją obecnością, niemal natychmiastowo przeszliśmy do treningu. Wspólna walka przeciwko Kakashiemu doprowadzała mnie do szału - choć darzyłem mężczyznę ogromnym szacunkiem przez wzgląd na jego zasługi, nie potrafiłem zdzierżyć tego, z jaką łatwością przychodziło mu odbijanie naszych ataków. Czy naprawdę byliśmy na tyle słabi, by nie musiał nawet spoglądać w naszą stronę? Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy Mitsuki postanowiła bezwstydnie zagadać nauczyciela, zdradzając tym samym swe literackie upodobania. Przewróciłem oczami, spoglądając na dziewczynę z politowaniem, nie czując się na siłach, by jakkolwiek to skomentować. Z lekka niezręczną sytuację przerwało nagłe pojawienie się innego shinobi, prezentującego dokładnie tę samą, zaniepokojoną postawę, co pozostali mieszkańcy wioski. To nie mógł być przypadek. Rozmowa trwała ułamki sekund i już po chwili, bez żadnego dokładniejszego wyjaśnienia, ruszyliśmy przed siebie w pogoni za nienazwanym zagrożeniem. Sytuacja nie podobała mi się ani trochę, a przyglądając się pozostałym członkom drużyny, mogłem zauważyć, że nie byłem jedyny. Wszyscy wyglądaliśmy, jakby podpisano nad nami wyrok śmierci. Najgorzej prezentowała się młoda Uchiha, która, prowadząc nas swym sharinganem, zdawała się maleć w oczach. Trzęsła się niemiłosiernie, choć ruchy jej ciała wskazywały, że z całego serca starała się powstrzymać targające nią emocje. I choć wielokrotnie spoglądałem w jej stronę, nie czułem się wystarczająco kompetentny, by choćby spróbować ją uspokoić. Najpewniej pogorszyłbym całą sytuację o stokroć bardziej. Wtem zatrzymaliśmy się gwałtownie, z zaskoczeniem wymalowanym na twarzach obserwując zbliżające się ku nam, skąpane w czerni i czerwieni sylwetki. Akatsuki. To niemożliwe. Zastygłem w bezruchu, czując, jak wszystkie mięśnie mojego ciała odmawiają posłuszeństwa - nie wiedziałem, czy bardziej paraliżowało mnie przeświadczenie, jak słabi byliśmy w porównaniu z intruzami, czy wzrastające przekonanie, że każdy, nawet najmniejszy ruch może sprowokować ich do ataku. Czego oni szukali w wiosce? Czy Konoha była naprawdę tak wartościowym punktem, by przyciągnąć do siebie członków przestępczej organizacji, w tym owianego osobliwą legendą zbrodniarza?
Dwukolorowe płaszcze trzepotały na wietrze, wtórując wylewającym się z ich ust obelgom skierowanym w ledwo trzymającą się na nogach Mitsuki. Wszyscy milczeliśmy, jakby obawiając się skutków ewentualnej dyskusji. Dziewczyna wyglądała, jakby z trudem powstrzymywała cisnące się do oczu łzy i drżenie ciała. Z każdą kolejną sekundą spędzoną na obserwacji roztrzęsionej kunoichi, czułem się coraz bardziej zmieszany, pełen osobliwej odmiany irytacji. Różniło nas naprawdę wiele i ciężko powiedzieć, byśmy byli sobie choć odrobinę bliscy, jednak jej ogromna charyzma i jeszcze większe serce otworzyły mi oczy, pomagając obrać nową, mniej destrukcyjną ścieżkę. Bezinteresownie wyciągnęła ku mnie rękę, gdy nieświadomie potrzebowałem czyjegoś wsparcie, kimże bym więc był, gdybym teraz nie zrobił tego samego.
- Rozprawimy się z nimi? Szczególnie, że ona jest jakimś niedobitkiem. - Przypominający rekina mężczyzna mówił spokojnie, sprawiając, że Mitsuki cofnęła się kilka kroków w tył.
Gdy jej głos zadrżał ze strachu, a palce owinęły się ciaśniej wokół dzierżonej broni, poczułem nagły, nieznany dotychczas impuls, który zmusił mnie do działania. Nim zdążyłem się choćby obejrzeć, obnażyłem ostrze katany, spoglądając na niebieskoskórą bestią spode łba.
- Niedobitek, też mi coś. - warknąłem, ignorując rozlegające się za mną zakazy ze strony pozostałych towarzyszy - Przeżyła rzeź i ma się świetnie, więc skończ, do jasnej cholery, szczekać. - Starałem się zabrzmieć najpewniej, jak tylko potrafiłem, choć każdy mięsień ciała podpowiadał mi, że wykazywałem się właśnie wzorową głupotą i nieodpowiedzialnością. - Kundlu. - Nawet paraliżujący strach nie zdołał powstrzymać cisnących się na usta obelg.
Skoro i tak dałem ponieść się impulsom, dobrowolnie wdając się w słowne potyczki z członkami Akatsuki, wyszedłbym na tchórza, gdybym teraz się wycofał. Z drugiej strony czułem jednak, jak poważne konsekwencje spotkają mnie, jeśli jakimś cudem wyjdziemy z tego cało - z bezmyślnych pobudek naraziłem całą drużynę na zatrważające niebezpieczeństwo. Oby było warto. Nim ostatnie ze słów zdążyło zginąć wśród głuchej ciszy, poczułem zaciskającą się na moim ramieniu dłoń Kakashiego, który siłą odciągnął mnie z powrotem do tyłu. W jego ruchach czuć było niepokój i zdenerwowanie moją postawą.
- Odważny jesteś. - Rekin pokręcił z politowaniem głową. - Albo wyjątkowo głupi. - Obnażył szereg niewątpliwie ostrych zębów, dobywając monstrualnego ostrza, spoczywającego dotychczas na jego plecach. - Skończmy to szybko.
Następne wydarzenia zdawały się jedynie zlepkiem pojedynczych obrazów, przeskakujących zdecydowanie zbyt błyskawicznie, by móc w spokoju pomyśleć. Brzdęk metalu o metal, uderzenia ciała o ciało i przeszywające powietrze ninjutsu - wszystkie elementy zlały się w jedno w tym wirze desperackich prób przetrwania. I choć starałem się z całych sił, by choćby drasnąć któregoś z agresorów, nie narażając przy tym reszty drużyny jeszcze bardziej, nim zdążyłem to już zrobić, różnica w doświadczeniu skutecznie udowodniła, jak ogromna przepaść oddzielała nas od członków Akatsuki. Silne, sprawne pchnięcie wystarczyło, bym przeleciał kilka metrów, z głuchym trzaskiem uderzając o rosnące nieopodal drzewo. Z niesmakiem otarłem ściekającą po twarzy strużkę krwi.
- Po cholerę się odzywałeś, idioto. - zganiłem samego siebie, w ostatniej chwili odskakując przed uderzeniem zabandażowanej broni
Uniki stawały się męczące, a wywołane gwałtownym zderzeniem mroczki ograniczały widoczność. Zbyt słaby. Z nienawiścią wypisaną na twarzy odsunąłem się raz jeszcze, ze zdziwieniem zauważając, że niebieska bestia jakby rozpłynęła się w powietrzu. Zmarszczyłem brwi, czekając jeszcze chwilę, by upewnić się, że agresor nie wyskoczy nagle ze starannie dobranej kryjówki. Czyżby chcieli nas rozdzielić i powybijać pojedynczo? Nie, nawet w grupie nie stanowilibyśmy dla nich godnego przeciwnika. Czy bestia poświęciła mi tę krótką chwilę uwagi, by osobiście ukarać mnie za niewyparzony język? A może już po pierwszych minutach spotkania za cel obrali Kakashiego, a nasza obecność jedynie spowalniała ich działanie? Przekląłem pod nosem i pomimo przeszywającego plecy bólu pobiegłem przed siebie. Nie było czasu na kłótnie i egoistyczny pokaz siły. I choć sam nie wierzyłem w to, co zamierzałem zrobić, czułem, że współpraca u boku mistrza była obecnie jedynym, dzięki czemu mieliśmy jakiekolwiek szanse przeżycia.
[Ayame? Mitsuki? Tak, to idiota :v ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz