Motywujący monolog Mitsuki rozbrzmiewał mi w uszach, gdy próbowałem wziąć sobie do serca każde wypowiadane przez nią słowo. I choć ostatnie wydarzenia nieco otworzyły mi oczy, napełniając przekonaniem, że być może faktycznie powinienem porzucić wpojone za dziecka wartości, robiąc miejsce na nowe, przyjemniejsze dla wszystkich wokół, nie wiedziałem, czy byłem gotowy porzucić budowaną latami maskę obojętności, napędzaną skrytymi w sercu uprzedzeniami. Więzy są krzywdzące, a każdy z nich kończy się jedynie rozczarowaniem. Mimo wszystko nie przerywałem dziewczynie - chociaż w ten sposób mogłem okazać jej szacunek po tym wszystkim, przez co musiała przeze mnie przejść. Błyszczące w jej oczach iskry, gdy dzieliła się ze mną własnymi radami, wydawały mi się czymś zupełnie obcym i nieznanym. W głębi duszy zazdrościłem jej uporu i radości, jaką tryskała, pomimo tego, że siedziała ramię w ramię z osobą, przez którą niemal straciła życie. Chwilę sielanki szybko przerwało jednak pojawienie się osoby trzeciej, której widok sparaliżował mnie od środka. Kakashi był ostatnią osobą, która powinna była przyłapać nas na gorącym uczynku. Przekląłem pod nosem, szykując się na kolejną reprymendę i wymierzoną przezeń karę, jednak ta nie nadeszła.
- Jestem z was dumny, że próbujecie nawiązać jakieś więzi i próby współpracy. - Słowa mistrza ociekały wręcz absurdem, którego za nic nie potrafiłem zrozumieć.
Zmarszczyłem brwi, doszukując się drugiego dna w jego wypowiedzi, czekając na zwiastujące nasz koniec ale, jednak pomimo upływu czasu nie nadeszło. Mężczyzna pożegnał się ze mną skinieniem głowy, zabierając Uchihę z powrotem do szpitala. Skonsternowany wpatrywałem się w nich jeszcze przez dłuższą chwilę i dopiero w chwili, gdy ich rozmyte sylwetki zniknęły za zakrętem, ruszyłem w stronę domu. Stawiając ostrożnie każdy krok, raz jeszcze analizowałem wszystkie wypowiedziane przez Mitsuki słowa, wskazujące, jak ważna była dla niej współpraca z resztą drużyny - czy powinienem więc porzucić wszystko to, czym kierowałem się przez całe swe życie, podporządkowując się nowym ideom? Czy pomimo parszywego charakteru byłem zdolny do takiego poświęcenia? Pytania wisiały w powietrzu, gdy zrezygnowany przekroczyłem próg mieszkania. Zdjąwszy płaszcz, bez słowa skierowałem się do swojego pokoju, jednak zamiast spowitego mrokiem korytarza, natrafiłem na rażącą zielenią sylwetkę.
- Dawno się nie widzieliśmy. - Jego głos momentalnie podrażnił wszystkie moje nerwy, napełniając nienawiścią większą, niż bym tego chciał.
Od niechcenia zadarłem głowę ku górze, łapiąc kontakt wzrokowy z wyższym o głowę białowłosym. Ryouta wpatrywał się we mnie z wyższością, sprawiając, że czułem coraz większą potrzebę odwrócenia się na pięcie i wyjścia z domu. Odkąd starszy Sarutobi został Jōninen, rzadko powracał do rodzinnego domu, poświęcając swe życie wyczerpującym misjom - nie narzekałem na taki obrót spraw, rozkoszując się każdą chwilą samotności, jaka się napatoczyła. Obecność któregokolwiek z braci wiązała się z koniecznością wysłuchiwania o ich osiągnięciach, z którymi według rodziców nie miałem szans się mierzyć.
Prychnąłem z irytacją, próbując wyminąć mężczyznę, jednak zaciśnięta na moim ramieniu dłoń skutecznie sprawiła, że nie poruszyłem się nawet o centymetr.
- Słyszałem, że zawaliłeś misje. - Ryouta wydawał się bawić doskonale. - Żałosne.
- Wypełniłem cel. - warknąłem, wyrywając się z uścisku - To, że ktoś został ranny, to zupełnie inna sprawa. Nie masz własnych problemów?
Białowłosy nie zaprzestał jednak swych pełnych jadu docinek. Z wściekłością wypisaną na twarzy starałem się więc ignorować jego obecność, czym prędzej zatrzaskując drzwi pokoju. Jeszcze zobaczymy, kto jest żałosny. Targany wyjątkowo ogromnym ładunkiem emocjonalnym miałem spore problemy z zaśnięciem, lecz w końcu, wyczerpany trudami minionego dnia, padłem z wyczerpania.
***
Wpadłem do szpitala niczym burza, czując ogromny przypływ determinacji. Jeśli dzięki wskazówkom Mitsuki zdołam stać się silniejszym, udowadniając wszystkim wokół swą prawdziwą wartość, nie zamierzałem wahać się już ani chwilę dłużej. Zrobię wszystko, byle stać się silniejszym. Otworzyłem gwałtownie drzwi skąpanego w ciemności pokoju, niemal natychmiastowo kierując się ku przydługim, grubym zasłonom. Odsłoniłem je jednym, sprawnym ruchem, słysząc za swymi plecami stłumione syknięcie. Obudzona mimowolnie Mitsuki powoli rozwarła powieki, próbując złapać kontakt z otaczającą ją rzeczywistością. Nie odezwałem się ani słowem, siadając nieopodal, czekając cierpliwie, aż dziewczyna dojdzie do siebie.
- K-Kakashi-sensei? Kakashi? - Głos Uchihy był cichy, niemal niesłyszalny.
Zmarszczyłem brwi, nie do końca rozumiejąc, o co chodziło zaspanej dziewczynie. Odrzuciłem wyciągniętą ku mnie dłoń, ze zdziwieniem obserwując wymalowane na jej twarzy, zmieniające się nieustannie emocje. Z zaskoczenia przeszła w zawstydzenie, by ostatecznie ukryć twarz pod kołdrą, mrucząc niewyraźne przeprosiny. Przekrzywiłem głowę, czując się jeszcze bardziej zagubiony, niż kiedykolwiek wcześniej. Czy tak właśnie wyglądały kontakty z ludźmi? Po chwili, gdy dotarła do mnie możliwa solucja dziwnego zachowania czarnowłosej, zaniosłem się śmiechem, wykrzywiając usta w niespodziewanym, z lekka złośliwym uśmiechu.
- Nie wiedziałem, że przeszliśmy już na ten poziom relacji. - zakpiłem, usadawiając się wygodniej na szpitalnym krześle - Nie rozpędzaj się, Mitsuki. Mamy czas. Nie sądziłem, że aż tak ci zależy.
W odpowiedzi usłyszałem jedynie szereg stłumionych, bliżej niezrozumiałych słów. Skryta pod kołdrą kunoichi okryła się nią jeszcze szczelniej, niewątpliwie zawstydzona takim obrotem spraw. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, czując, jak mięśnie mimiczne twarzy zaczynają boleć od niespodziewanego wysiłku - nie pamiętałem, kiedy ostatnio okazałem jakiekolwiek szczere emocje. Nie żałowałem jednak - jeśli w ten sposób zbliżę się do zapewniającej siłę współpracy, którą tak zachwalała zarówno Uchiha, jak i dowodzący nami Kakashi, gotów byłem na poświęcenie. Nie miałem jednak pojęcia, od czego powinienem zacząć, wciąż czując się z lekka zagubionym w relacjach z drugą osobą. Westchnąłem więc ciężko, stukając palcami o znajdujący się obok stolik nocny.
- No już, możesz wyjść. - rzuciłem obojętnie - Przecież cię nie zjem.
Chwilę zajęło, nim dziewczyna wynurzyła się z kryjówki, zaszczycając mnie swą zaczerwienioną ze wstydu twarzą i przeszywającym spojrzeniem. Wzruszyłem jedynie ramionami, powracając do swej codziennej, obojętnej powłoki.
- Myślałem sporo nad tym, co powiedziałaś mi wczoraj. - zacząłem ostrożnie - Jeśli dzięki współpracy staniemy się silniejsi, zaryzykuję. - W głowie wciąż rozbrzmiewała wczorajsza kłótnia z bratem, napełniając mnie przytłaczającym wręcz uczuciem furii. - Jak tylko wyjdziesz ze szpitala, chciałbym z tobą potrenować. Może dzięki temu lepiej się zgramy. Kakashi prędzej czy później i tak kazałby nam to zrobić, żebyś nie wyszła z formy. - Wstałem z krzesła, tłumiąc parsknięcie na wspomnienie zaistniałego kilka minut temu incydentu. - A teraz, jako twój sensei powinienem zadbać o twoje samopoczucie. Potrzebujesz czego? - Posłałem jej widmo uśmiechu.
Dziewczyna znów się zaczerwieniła, rzucając w moją stronę leżącą niedaleko poduszką. Złapałem ciśnięty ku mnie przedmiot, podśmiechując się pod nosem.
- To twoje słowa. - Wzruszyłem ramionami. - Obiecałem, że postaram się współpracować. Nikt nie wspomniał o byciu miłym. - Rzuciłem trzymaną poduszkę w nogi jej łóżka. - To jak? Potrzebujesz czegoś?
[Mitsuki? :v ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz