Ziewnęłam przeciągle czując jak pod powiekami zbierają się łzy. Leniwie otarłam je wierzchem dłoni próbując zmusić oczy do całkowitego wybudzenia. Dzisiaj był dzień, w którym poznam swoją nową drużynę. No po prostu skaczę ze szczęścia. Nic tylko umierać, bo poznam nową zgraję debili i może nasza sensei będzie tym razem bardziej ogarnięta. Szczerze mówiąc cieszyłam się jednak, że naszym mentorem nie jest Might Guy. Oj, nie zdzierżyłabym tego gościa za nic. Nie znoszę go za ten optymizm, głupie podejście do życia i dojść dziecinne zachowanie niegodne dorosłego mężczyzny. Z pewnością do cech, które przeszkadzają mi w tym shinobi to strój. Na wszystkich bogów, kto się tak ubiera? Okropieństwo.
Zrzuciłam z siebie kołdrę i zaczęłam się rozciągać chcąc wybudzić również wszystkie swoje mięśnie. Muszą być gotowe na to, co je może spotkać. Może od rana będę spieprzać ukradkiem od mojej drużyny? Nie jest to honorowe zachowanie ale zdecydowanie lepsze, niż wpaść w bezsensowne tarapaty nie z własnej woli. Ziewnęłam jeszcze parę razy ze zrezygnowaniem padając znowu na łóżko. Na moment zamknęłam oczy ale za chwilę usłyszałam w progu pokoju głos mojej matki. Otworzyłam je z grymasem niezadowolenia na twarzy.
-No wstawaj, nie możesz się tak lenić. Jeszcze się spóźnisz Sae! - wykrzyknęła na co zareagowałam dość leniwym głosem.
-Tak, tak… - przewróciłam się na drugi bok i ciężko wzdychając wstając z miejsca.
Rutynowo stanęłam przed lustrem, które stało w moim pokoju i zaczęłam przyglądać się swojej sylwetce. Kiedy tak przestałam podziwiać swoje cudowne ciało, wzięłam swój granatowy, dość swobodny strój, który pozornie wyglądał na jednoczęściowy. Powolnymi ruchami wykonywałam poranną toaletę, dokładając staranności by porządnie rozczesać burzę czerwonych włosów. Swoją przepaskę z emblematem wioski zawiązałam na lewym ramieniu. Spakowałam parę shurikenów i dwa kunaie, tak żeby nikt się nie czepiał, że nie noszę żadnej broni choć powinnam.
Zeszłam po schodach od razu do kuchni. Wzrokiem omiotłam pomieszczenie widząc i widząc jak mama przygotowała dla mnie śniadanie, podrapałam się po karku z lekkim zmieszaniem.
-Mamo… - zaczęłam ale ta mi gwałtownie przerwała. Była energiczna i nie znosiła sprzeciwu, całkiem jak mój ojciec.
-Nic nie mów tylko jedz. Musisz się porządnie najeść -fuknęła kładąc na stole porcję dla mnie.
-Z matką się lepiej nie kłócić - szepnął do mnie ojciec, obrywając za to ręcznikiem od naczyń po głowie.
-Żebyśmy nie spóźnili się z mojego powodu do pracy - burknęłam siadając do stołu.- Itadakimasu!
-O nas się nie martw, za to przejmuje się twoimi ruchami. Nie cieszysz się? - Tsubaki podparła się pod boki mierząc mnie wzrokiem. Znieruchomiałam kątem oka zerkając na swojego ojca.
-Ah, jasne, cieszę się -odparłam z szeroko otwartymi oczami zastanawiając się czy dostanę reprymendę czy pochwałę.
Uratował mnie Akaashi. Małżeństwo to zaczęło rozmawiać na swoje własne tematy dając mi zjeść w spokoju posiłek. Ta dwójka zakochanych mimo wielu lat za sobą nadal wydawali się młodzi i równie zakochani jak zawsze. Ich miłość zaskakiwała mnie ale również w pewien sposób odpychała. “Mogę o czymś takim pomarzyć”, rzuciłam w myślach kończąc swoje śniadanie. Odstawiłam naczynie do zlewu i pospiesznie wyszłam z domu głośno im to obwieszczając. Na zewnątrz było naprawdę spokojnie, możliwe że przez wczesną porę. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę umówionego spotkania. Po drodze w głowie miałam przeróżne wizje mojej drużyny. Jeśli znowu pogłębię niechęć innych do współpracy ze mną, zrozumiem to. Tylko by nikt nie nadszarpnął moich nerwów, choć w sumie mało kto potrafi mnie zdenerwować. W oddali zauważyłam dwie osoby: Kurenai oraz chłopca, od którego z oddali biła fala optymizmu. Widziałam jego gwałtowne ruchy i już wiedziałam, że oznacza to same kłopoty. Ledwo podeszłam, nie zdążyłam nawet spokojnie stanąć w miejscu a zostałam ‘zaatakowana’ przez szarowłosego chłopaka, który chwycił mnie za dłonie. Odsunęłam się o krok chcąc utworzyć dystans.
-Jestem Taogetsu -powiedział na wstępie mimo wszystko przybliżając się do mojej osoby. -Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna.
-Saeko - powiedziałam beznamiętnie swoje imię. - Mógłbyś puścić moje dłonie? -zapytała, choć walczyła z tym, by je po prostu wyszarpnąć albo rozkazać w dość chłodny sposób.
-A! Wybacz, wybacz! Po prostu nie mogę się doczekać! Wiesz, będziemy mieli dzisiaj misję! Od dzisiaj! -zaczął gadać jak najęty, co mnie najmniej interesowało.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i go słucham, choć prawdę mówiąc tak nie było. Wyminęła chłopaka i witając się ze swoją sensei, usiadła tuż obok niej głośno wzdychając.
-Trochę przestrzeni - mruknęła sama do siebie ale musiała usłyszeć ją Kurenai, która cicho zachichotała.
-Jesteś z klanu Uzumaki, tak? Ale to musi być super! Masz uwolnienie ognia? - przysiadł się niebezpiecznie blisko. Chciałam się odsunąć ale było to co najmniej niemożliwe.
-Wody -poprawiłam go zmieszana patrząc na Taogetsu. Nie musiałam pytać shinobi, ponieważ sam mi to powiedział.
-Naprawdę? Ja również ma uwolnienie wody. Czy to nie wspaniałe? -zamrugałam parę razy nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
Kątem oka zauważyłam postać zbliżającą się do naszej trójki. Kojarzyłam go, to Sora Yuki z klanu Yuki mający… uwolnienie lodu! Zamaskowałam swoje zdziwienie, tą sytuacją. Kiedy do nas podszedł od razu wiedziałam, że to nas ostatni członek drużyny. “No świetnie, grunt to dobrze zbilansowana drużyna”, przemknęło mi przez myśl będąc na zewnątrz niezwykle spokojną. Ta misja nie ma prawa się udać.
Zrzuciłam z siebie kołdrę i zaczęłam się rozciągać chcąc wybudzić również wszystkie swoje mięśnie. Muszą być gotowe na to, co je może spotkać. Może od rana będę spieprzać ukradkiem od mojej drużyny? Nie jest to honorowe zachowanie ale zdecydowanie lepsze, niż wpaść w bezsensowne tarapaty nie z własnej woli. Ziewnęłam jeszcze parę razy ze zrezygnowaniem padając znowu na łóżko. Na moment zamknęłam oczy ale za chwilę usłyszałam w progu pokoju głos mojej matki. Otworzyłam je z grymasem niezadowolenia na twarzy.
-No wstawaj, nie możesz się tak lenić. Jeszcze się spóźnisz Sae! - wykrzyknęła na co zareagowałam dość leniwym głosem.
-Tak, tak… - przewróciłam się na drugi bok i ciężko wzdychając wstając z miejsca.
Rutynowo stanęłam przed lustrem, które stało w moim pokoju i zaczęłam przyglądać się swojej sylwetce. Kiedy tak przestałam podziwiać swoje cudowne ciało, wzięłam swój granatowy, dość swobodny strój, który pozornie wyglądał na jednoczęściowy. Powolnymi ruchami wykonywałam poranną toaletę, dokładając staranności by porządnie rozczesać burzę czerwonych włosów. Swoją przepaskę z emblematem wioski zawiązałam na lewym ramieniu. Spakowałam parę shurikenów i dwa kunaie, tak żeby nikt się nie czepiał, że nie noszę żadnej broni choć powinnam.
Zeszłam po schodach od razu do kuchni. Wzrokiem omiotłam pomieszczenie widząc i widząc jak mama przygotowała dla mnie śniadanie, podrapałam się po karku z lekkim zmieszaniem.
-Mamo… - zaczęłam ale ta mi gwałtownie przerwała. Była energiczna i nie znosiła sprzeciwu, całkiem jak mój ojciec.
-Nic nie mów tylko jedz. Musisz się porządnie najeść -fuknęła kładąc na stole porcję dla mnie.
-Z matką się lepiej nie kłócić - szepnął do mnie ojciec, obrywając za to ręcznikiem od naczyń po głowie.
-Żebyśmy nie spóźnili się z mojego powodu do pracy - burknęłam siadając do stołu.- Itadakimasu!
-O nas się nie martw, za to przejmuje się twoimi ruchami. Nie cieszysz się? - Tsubaki podparła się pod boki mierząc mnie wzrokiem. Znieruchomiałam kątem oka zerkając na swojego ojca.
-Ah, jasne, cieszę się -odparłam z szeroko otwartymi oczami zastanawiając się czy dostanę reprymendę czy pochwałę.
Uratował mnie Akaashi. Małżeństwo to zaczęło rozmawiać na swoje własne tematy dając mi zjeść w spokoju posiłek. Ta dwójka zakochanych mimo wielu lat za sobą nadal wydawali się młodzi i równie zakochani jak zawsze. Ich miłość zaskakiwała mnie ale również w pewien sposób odpychała. “Mogę o czymś takim pomarzyć”, rzuciłam w myślach kończąc swoje śniadanie. Odstawiłam naczynie do zlewu i pospiesznie wyszłam z domu głośno im to obwieszczając. Na zewnątrz było naprawdę spokojnie, możliwe że przez wczesną porę. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę umówionego spotkania. Po drodze w głowie miałam przeróżne wizje mojej drużyny. Jeśli znowu pogłębię niechęć innych do współpracy ze mną, zrozumiem to. Tylko by nikt nie nadszarpnął moich nerwów, choć w sumie mało kto potrafi mnie zdenerwować. W oddali zauważyłam dwie osoby: Kurenai oraz chłopca, od którego z oddali biła fala optymizmu. Widziałam jego gwałtowne ruchy i już wiedziałam, że oznacza to same kłopoty. Ledwo podeszłam, nie zdążyłam nawet spokojnie stanąć w miejscu a zostałam ‘zaatakowana’ przez szarowłosego chłopaka, który chwycił mnie za dłonie. Odsunęłam się o krok chcąc utworzyć dystans.
-Jestem Taogetsu -powiedział na wstępie mimo wszystko przybliżając się do mojej osoby. -Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna.
-Saeko - powiedziałam beznamiętnie swoje imię. - Mógłbyś puścić moje dłonie? -zapytała, choć walczyła z tym, by je po prostu wyszarpnąć albo rozkazać w dość chłodny sposób.
-A! Wybacz, wybacz! Po prostu nie mogę się doczekać! Wiesz, będziemy mieli dzisiaj misję! Od dzisiaj! -zaczął gadać jak najęty, co mnie najmniej interesowało.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i go słucham, choć prawdę mówiąc tak nie było. Wyminęła chłopaka i witając się ze swoją sensei, usiadła tuż obok niej głośno wzdychając.
-Trochę przestrzeni - mruknęła sama do siebie ale musiała usłyszeć ją Kurenai, która cicho zachichotała.
-Jesteś z klanu Uzumaki, tak? Ale to musi być super! Masz uwolnienie ognia? - przysiadł się niebezpiecznie blisko. Chciałam się odsunąć ale było to co najmniej niemożliwe.
-Wody -poprawiłam go zmieszana patrząc na Taogetsu. Nie musiałam pytać shinobi, ponieważ sam mi to powiedział.
-Naprawdę? Ja również ma uwolnienie wody. Czy to nie wspaniałe? -zamrugałam parę razy nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
Kątem oka zauważyłam postać zbliżającą się do naszej trójki. Kojarzyłam go, to Sora Yuki z klanu Yuki mający… uwolnienie lodu! Zamaskowałam swoje zdziwienie, tą sytuacją. Kiedy do nas podszedł od razu wiedziałam, że to nas ostatni członek drużyny. “No świetnie, grunt to dobrze zbilansowana drużyna”, przemknęło mi przez myśl będąc na zewnątrz niezwykle spokojną. Ta misja nie ma prawa się udać.
Sora?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz