niedziela, 10 listopada 2019

Od Hide cd Ayame

Dziewczyna pojawiła się nagle, niemal natychmiastowo nawiązując rozmowę. Słuchałem jej z uwagą, nieszczególnie przejmując się jednak sensem całej wypowiedzi - nie stanowiła zagrożenia i to było w tej sytuacji najważniejsze. Nieznajoma nie opuściła jednak gardy, trzymając broń w gotowości, zupełnie jakbym miał rzucić się na nią przy pierwszej możliwej okazji. Prychnąłem na samą myśl, nie byłem dzikim zwierzęciem, żeby tracić czas na przypadkowo spotkaną kunoichi. Brunetka zmarszczyła brwi, być może myśląc, że to w jej stronę skierowałem zdecydowanie nieuprzejmy gest. Wzruszyłem jedynie ramionami, wbijając w nią spojrzenie złotych oczu.
- Możesz to opuścić, nie mamy po co walczyć. - odparłem, ostentacyjnie przejeżdżając wzrokiem po dzierżonym przez nią uzbrojeniu - Chyba że o czymś nie wiem i przyszłaś mnie zabić. - Wyszczerzyłem się głupio, opierając podbródek o rękojeść katany.
Dziewczyna zaczęła zaprzeczać, jakby sprowokowana i być może z lekka zdziwiona nagłymi zarzutami z mojej strony, by po chwili wyciągnąć drobną dłoń w moją stronę, przy okazji zaszczycając spojrzeniem swych zdecydowanie wyjątkowych tęczówek. Najwidoczniej nie wyglądałem tak strasznie, jak myślałem, skoro zdecydowała się odezwać.
- Mam na imię Ayame. - odparła - Ayame Hosokaya.
Przez chwilę zwlekałem z odpowiedzią, celowo przedłużając przyjazną wymianę zdań. Miałem paskudny humor potęgowany dodatkowo obolałymi plecami i przebijającymi się powoli odciskami na dłoniach, wywołanymi kilkugodzinnym trzymaniem mopa. Gdy brunetka dotarła do stadium, w którym wyglądała, jakby zamierzała zaprzestać dalszych prób i najzwyczajniej się poddać, uścisnąłem jej dłoń, ponownie nawiązując kontakt wzrokowy.
- Hideyoshi Sarutobi. - Na mojej twarzy znów pojawił się blady uśmiech. - Moje imię jest do bani, wystarczy Hide.
Towarzyszka niedoli zdążyła się jedynie uśmiechnąć, nim ciszę przerwał kolejny huk - tym razem zdawał się jeszcze głośniejszy, niż poprzedni. Akademia zatrzęsła się niebezpiecznie, zagłuszając rzucane pod nosem przekleństwa. Odkąd pamiętam, wioski nigdy nie nawiedziła pogoda, która wyrządziłaby aż takie szkody. Spojrzałem spode łba na wciąż zablokowane wejście, by po chwili przenieść wzrok z powrotem na Ayame, która również nie wyglądała na szczególnie zadowoloną z takiego obrotu spraw. Westchnęła ciężko, podchodząc do okien, próbując je otworzyć, jakby w nadziei, że w ten sposób zdołamy uciec z budynku. Przyglądałem się jej bezcelowym próbom, nie wydając choćby dźwięku.
- Już tego próbowałem. Wygląda na to, że coś się zawaliło i ani drgną. - W końcu wzruszyłem ramionami, niszcząc wszystkie plany nowej towarzyszki. - Cholerna misja, cholerny Kakashi i jego głupia praca w zespole. Nie musiałbym tu siedzieć, gdyby nie to. - mruknąłem do siebie pod nosem, powracając do wcześniejszej zabawy kunaiami
Dziewczyna najwidoczniej dosłyszała drugą część wypowiedzi, a zawiedzioną brakiem wyjścia ekspresję szybko zastąpiło zainteresowanie. Usiadła na schodach obok mnie, widocznie zbierając myśli. Nie przeszkadzałem, mieliśmy mnóstwo czasu do spożytkowania i głupotą byłoby pospieszanie kogoś, w czyich oczach nie figurowałem jeszcze jako skończony kretyn bez cienia moralności.
- Jaki to ma związek z Kakashim? - zapytała w końcu, wbijając wzrok w środek korytarza, z którego przyszła zaledwie kilka minut temu
- Jest mentorem mojej drużyny. Narobiliśmy problemów na misji, więc skończyłem z mopem w ręce, sprzątając tę nieszczęsną akademię. - burknąłem, odruchowo łapiąc się za lewe przedramię, które wciąż nosiło na sobie ślady poparzeń, niczym przypomnienie o pierwszym ukończonym zadaniu - Koniec historii.
Nastała cisza, przerywana jedynie przez dudnienie deszczu o szyby i świsty wiatru, który nieustannie przebijał się przez szpary w drewnianych ścianach budynku. Temperatura nieznacznie spadła, wywołując chwilowe dreszcze na plecach, które minęły na szczęście jeszcze szybciej, niż się pojawiły. Rozmowa również stanęła w miejscu, a bezcelowe siedzenie na schodach zaczynało mnie nudzić. Wstałem więc, rozprostowując obolałe kończyny. Strzyknięcie kości odbiło się echem wśród pustych korytarzy, przyciągając również wzrok Ayame z powrotem na moją osobę. Uniosła brwi, niewerbalnie pytając o moje dalsze zamiary. Wyglądało na to, że z naszej dwójki to ja wychodzę na gadułę. A to niespodzianka.
- Na pewno jest jakiś sposób, żeby stąd wyjść. - mruknąłem, ostentacyjnie się przeciągając - Poza tym wypadałoby znaleźć jakieś zapasy, jeśli chcemy spędzić tu noc. - Wzruszyłem ramionami, wsuwając dłonie do kieszeni, nim postawiłem kilka ospałych kroków naprzód. - Idziesz?

[Ayame?]

czwartek, 7 listopada 2019

Od Kazuhiko cd. Akiry

Cała ta sytuacja była dla mnie dziwna. Akira płaczący w łóżku w obecności Hokage i mistrza. Przyglądałem się wszystkiemu zaskoczony. Czy właśnie z powodu tego demona Tsunade kazała mi mieć chłopaka na oku? Było to pewne. Najbardziej jednak zdziwiło mnie zaparcie kolegi z drużyny, gdy zostałem wyproszony z sali. Czy naprawdę moja obecność była dla niego tak ważna? W pewien sposób ucieszyłem się, że mi ufa. Inaczej nie chciałby żebym został, prawda? 
Wywołanie Hainu okazało się trudniejsze, niż sądziliśmy. Akira prosił go, by udowodnił Hokage, że jest niegroźny, ale demon postanowił milczeć. Ostatecznie skończyło się na "spróbujemy jeszcze raz, gdy będziesz gotowy panować nad jego mocą". Jasnowłosy chłopak siedział zdenerwowany na łóżku. Wzrok na nim skupiły wszystkie osoby w sali. Domyślałem się, że na pewno czuje się niekomfortowo. Sprawy nie polepszył Guy, który w pewnym momencie zaczął się cicho śmiać, mrucząc pod nosem "siła młodości". Tsunade chyba zauważyła niezręczność momentu i szepnęła coś na ucho do pielęgniarki. 
- No dobrze, Akira jest już pewnie zmęczony, porozmawiamy o tym jutro - zarządziła. W tamtym momencie wszyscy zaczęli iść w stronę drzwi.
- Kazu? - usłyszałem za sobą znajomy głos. - Możesz na chwilę zostać?
Poczekałem więc, jak reszta opuści salę. Podszedłem do łóżka chłopaka, omijając leżącego na ziemi psa.
- Coś się stało? - zapytałem, siadając na krześle obok.
- Ja... - zaczął niemrawo, wpatrując się w kołdrę na swoich kolanach. - Nie wiem...
Pokiwałem głową. Rozumiałem, o co chodziło Akirze. Został postawiony przed nowym wyzwaniem. Niesamowicie trudnym. Wiedziałem jednak, że poradzi sobie. Nie jest słaby, a zdobywając panowanie nad demonem, osiągnie całkowicie inny poziom mocy.
- Nie masz przecież czego się bać - odparłem. Nie wyglądał na przekonanego. Westchnąłem przeciągle. W tamtym momencie nie wiedziałem, co mną kierowało, ale położyłem na jego głowie rękę i rozczochrałem jego jasne włosy. - Nikt przecież nie pozwoli cię tu skrzywdzić.
Akira spojrzał na mnie zaskoczony. Widząc jego oczy, domyśliłem się, że poczuł się trochę lepiej.
- Nie zapominaj tylko, że wielka moc wiążę się z wielką odpowiedzialnością. Demon to demon, nie możesz polegać na nim cały czas i tak dalej - zacząłem. Czułem ogromną potrzebę powiedzenia mu wszystkiego, co myślę na ten temat. - Nie powinieneś wierzyć na słowo Hainu, od tej chwili jesteś za niego odpowiedzialny.
Ostatnie zdanie raczej nie podniosło go na duchu. Wydawało się, że analizuje każde moje słowo. Słusznie. Nawet jeśli sam domyślał się konsekwencji swojego wyboru, czułem, że ktoś powinien go o tym uświadomić.
- Nie pocieszacz - zaśmiał się nerwowo, spoglądając na mnie.
- Nie po to tu jestem. - Wzruszyłem ramionami. - Postrzegaj mnie jako ten pesymistyczny, cichy głos swojego rozsądku.
Wbrew pozorom, trochę zazdrościłem Akirze. Jeśli dobrze to rozegra, może zdobyć ogromną moc. Ryzyko jest duże, ale na pewno sobie poradzi. Konoha na tym zyska.
- Robi się późno. - Wstałem z krzesła i spojrzałem w stronę okna. Na zewnątrz było już dosyć ciemno. - Spotkamy się jutro, dobrze? Śpij dobrze!
***
Czekałem na Akirę. Minęło kilka dni od kiedy opuścił szpital. Mimo wszystko, dopiero teraz mogliśmy się spotkać. Według Guy'a, na misje było jeszcze za wcześnie, ale to tylko kwestia czasu, gdy gdzieś nas zabierze.
Siedziałem na kamiennych schodach na obrzeżach miasta. Hane leżał na moich kolanach, mrucząc wesoło. Głaskałem go po brązowym łebku. Zajęty swoim kotem, dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z obecności chłopaka. Swoją drogą, to on mnie zaprosił.
- Cześć, Kazuhiko! - powiedział i przysiadł się obok mnie. Akamaru stał obok niego, merdając ogonem.
- Dobrze wyglądasz - odparłem na przywitanie. - Hainu cię już nie męczy?
- Ostatnio milczy - odpowiedział, opierając twarz o ręce oparte na kolanach. - Nie mam pojęcia, co się dzieje.
- Rozumiem - przytaknąłem. - Swoją drogą, coś się stało? Nieczęsto spotykamy się poza misjami. Czy to ta mistyczna przyjaźń w drużynie?
Akira uśmiechnął się delikatnie.
- Myślałem, że moglibyśmy razem poćwiczyć... Ostatnio wspomniałeś, że chciałbyś wybyć z domu na jakiś czas.
- Pamiętałeś? Powadź więc. - Wstałem z miejsca, uprzednio biorąc kota na ręce.
Plac treningowy był częstym miejscem spotkań shinobi. Wielu geninów i uczniów akademii właśnie ćwiczyło rzuty do celu lub podstawowe ruchy walk. Znalezienie dogodnego miejsca na trening nie należało do najprostszych.
- Zimno - marudziłem, okrywając się szczelniej puchatym szalikiem. Akira zostawił plecak na ziemi, gdy w końcu udało nam się zająć odpowiedni teren. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że trening będzie polegał na walce. Jasnowłosy musi w końcu wrócić do pełni sprawności nim wyruszymy na misję. 
Ledwo zaczęliśmy, a usłyszałem za sobą znajomy, najbardziej irytujący na świecie głos. 
- Kazuhiko! - Odwróciłem się w stronę Yuu. Dzieciak i jego znajomi stał za mną. Dlaczego musieliśmy ich spotkać? 
- Co chcesz? - mruknąłem. Przerwali nam ćwiczenia. I to najpewniej z błahego powodu. Zerknąłem w stronę zaskoczonego Akiry. Nigdy nie mówiłem mu o sytuacji w moim domu. Zaczynało być coraz bardziej niezręcznie. 
- Mama powiedziała, że nauczysz mnie rzucać shurikenami! 
"Mamą"? To nie jest jego matka. Skrzywiłem się nieznacznie. Wiedziałem jednak, że chłopiec nie podda się łatwo. 
- Idź znaleźć jakiś cel. Nieruchomy tym razem, zaraz przyjdziemy, weźmiemy tylko rzeczy - poleciłem. Yuu wraz z kolegami zaczął biec w stronę jakiejś tarczy. 
- Nie wiedziałem, że masz brata. - Reakcja Akiry nie zdziwiła mnie. Nie chciałem go teraz tym męczyć i wyjaśniać wszystkiego od początku. 
- Bo jestem jedynakiem - odparłem spokojnie. - To długa historia. Chodźmy, bo ten dzieciak nie da mi spokoju w domu. 
Yuu stał już obok tarczy i starał się rzucić shuriken tak, by trafić w sam środek. Aczkolwiek za każdym razem chybiał. 
- Kazuhiko! - zawołał na mój widok. Wyglądał na zadowolonego. - Co mam robić?
- Trafiać - mruknąłem. - Na początku musisz przyjąć dobrą postawię. Nie bądź sztywny i skup się na celu. To prostsze być nie może. 
Yuu wlepił we mnie zaskoczone spojrzenie. 
- Mam ci pokazać? - Nie był to szczyt moich marzeń. Podniosłem jeden z shurikenów i rzuciłem nim w stronę tarczy. Trafiłem w sam środek. 
- Jesteś niesamowity! Celujesz tak dobrze jak tata!
Jego słowa zaskoczyły mnie. "Jak tata"? Ryou, zwykły piekarz potrafi perfekcyjnie rzucić do celu? Spojrzałem na Akirę, zastanawiając się czy nie podzielić się z nim przemyśleniami. Ostatecznie porzuciłem ten pomysł. Bałem się, że odbierze to źle i uzna, że jestem przewrażliwiony. Może tylko ja szukam dziury w całym? 
- Akiro - zwróciłem się do kolegi z drużyny, tak by zajęte rzucaniem dzieci nie dosłyszały. - Przepraszam za to wszystko. Wierz mi, że też mam dość.

<Akira?> 

wtorek, 5 listopada 2019

Od Ayame cd Hide

Dzień zapowiadał się okropnie od samego ranka. Było niemiłosiernie zimno, a jakby tego było mało to jeszcze lało jak z cebra. Modliłam się tylko abym nie musiała dzisiaj nigdzie wychodzić z domu. Dopóki miałam możliwość przeczekania paskudnej pogody w ciepłych czterech ścianach z herbatą w ręku to miałam zamiar z tego korzystać ile się tylko da. Jednak jak to czasami się zdarza, życie bywa przewrotne i chcąc nie chcąc nie wszystko idzie po naszej myśli. Tym razem nie było mi dane przespać smacznie tej ulewy, a wręcz przeciwnie, dostałam jeszcze zadanie od mamy które wymagało wyjścia z domu. Czyli tego, co mijało się z moim celem tego niezbyt przyjemnie zapowiadającego się dnia. Mianowicie miałam udać się do akademii w celu odebrania jakichś papierów dla kuzynostwa. Ciotka trochę przychorowała, a była to rzecz pilnie jej potrzebna i niecierpiąca zwłoki. Dlatego też odkładałam pójście tam ile tylko się dało. Dopiero pod wieczór rodzicielka pogoniła mnie do załatwienia tej iście ważnej sprawy, niemalże wyrzucając z domu. O tyle dobrze, że po chwili dorzuciła mi jeszcze bluzę z kapturem. Z perspektywy czasu nie był to zbyt dobry pomysł, bo pogoda stała się jeszcze gorsza, a ja musiałam iść do akademii, która jednak znajdowała się kawałek od mojego domu. Starałam się dotrzeć tam jak najszybciej i jeszcze szybciej wrócić, ale wcześniej wspomniana jakże cudowna pogoda skutecznie mi to utrudniała. Wszystko było śliskie, a każdy mniej przemyślany i szybszy krok mógł doprowadzić do upadku w kałużę błota, których akurat było nie mało. Dlatego gdy dotarłam na miejsce byłam przemoczona do suchej nitki. Robiło się coraz później, więc zaczęłam biegać w poszukiwaniu jakiegokolwiek nauczyciela. Niestety, żadnego już chyba nie było w akademii. Nie było tam już nawet żadnej żywej duszy, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Podczas poszukiwań po całej szkole zdążyłam nieco wyschnąć. Nagle do moich uszu dotarł głośny huk. Nawet trochę podskoczyłam, ale miałam przeczucie, że ten dźwięk nie zwiastował nic dobrego. Ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych i tam moje podejrzenia się sprawdziły. Z daleka widać było, że ów jedyna droga wyjścia została zablokowana. Westchnęłam tylko z niedowierzaniem, że taka sytuacja przytrafia się właśnie mnie. Kiedy miałam już zamiar szukać jakiegoś dobrego miejsca na przecierpienie tej nocy, na drugim końcu korytarza, nieco w mroku, dostrzegłam jakąś postać. Nie ruszała się, nawet nie drgnęła. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że być może mam jakieś zwidy, więc dla pewności przetarłam oczy, ale nic to nie dało. Sylwetka jak wcześniej tam siedziała, tak siedziała tam dalej. Pożałowałam, że jedyne co akurat przy sobie miałam, to kilka senbon, ale z dwojga złego lepsze to niż nic. Wzięłam więc to co miałam między palce prawej dłoni i zaczęłam powoli zbliżać się do postaci siedzącej nieopodal. Serce zaczynało bić coraz bardziej, niemalże miałam je w gardle gdy byłam coraz bliżej tego czegoś. Kiedy byłam już wystarczająco blisko, spod kaptura błysnęły mi złote oczy, co spowodowane było światłem pochodzącym od uderzenia pioruna tuż obok szkoły. Nie wiem, czego przestraszyłam się bardziej. Tego niespodziewanego grzmotu czy złotych ślepi, ale drgnęłam i upuściłam moją jedyną broń. Jednak chwilę później okazało się, że był to tylko jakiś chłopak, który najwyraźniej również tutaj utknął. Odetchnęłam głęboko i byłam gotowa opuścić gardę, ale białowłosy nadal bacznie mnie obserwował nie spuszczając ze mnie wzroku i zachowując pozycję gotową do ataku.
-Wystraszyłeś mnie. Myślałam że mam jakieś przywidzenia, ale najwyraźniej nie tylko ja zostałam zmuszona do spędzenia nocy w szkole - odparłam, podchodząc bliżej, ale nadal zachowując gotowość do ataku.
Zaczęłam zbierać te kilka senbon, które upuściłam, kątem oka obserwując ruch chłopaka i być gotowa do uniku w razie gdyby coś mu odbiło i chciałby mnie zaatakować.

<Hideyoshi? Towarzyszy w niedoli>

niedziela, 3 listopada 2019

Ayame Hosokaya


Godność Ayame Hosokaya
Klan Hosokaya
Wiek 18 lat
Płeć Kobieta
Orientacja Heteroseksualna
Charakter Ayame należy do tego typu osób, które od razu budzą twoje zaufanie. Wokół jej osoby rozprzestrzenia się przyjazna, ciepła aura. Przyjaźnie nastawiona do każdej nowo poznanej osoby, nigdy nikogo nie skreśla po pierwszym spotkaniu. Zawsze wyciągnie pomocną dłoń o ile jest w stanie naprawdę pomóc. Chętnie służy radą oraz ramieniem do wyżalania się, jest niesamowitą słuchaczką. Niezbyt gadatliwa i trochę nieśmiała w nowym towarzystwie, rozkręca się gdy już kogoś bliżej pozna. Stara się myśleć pozytywnie i znajdować dobre strony nawet jeśli sytuacja jest nie najlepsza. Zaraża innych swoim śmiechem. Stara się być zdeterminowana i wytrwała, ale czasami nawet niewielkie przeszkody albo potknięcia ją demotywują. Daje świetne rady innym, chociaż sama nie potrafi z nich skorzystać. Czasami trochę zapomina o sobie, przekładając dobro i potrzeby innych nad własne. Uważa swoje problemy za mało ważne i że sama sobie z nimi poradzi. Nawet jeśli jest jej ciężko, trudno Ayame poprosić kogoś o pomoc. Wydawać by się mogło, że jest jak otwarta księga bo wiele o sobie mówi, ale zarazem nie zdradza o sobie zbyt wiele. Jakby miała jakieś ukryte strony, które tylko nieliczni mogą zobaczyć. Łatwo idzie jej nawiązywanie znajomości dzięki jej charyzmie. Mimo wielu znajomych, przyjaciół ma tylko niewielu i są to też osoby naprawdę wybrane. Zwłaszcza o przyjaciół potrafi być niekiedy bardzo zazdrosna, nawet jeśli tego nie okazuje tak jak i smutku. Niezwykle ceni sobie osoby, które bez względu na wszystko stoją przy jej boku, toteż zawsze będzie ich bronić za wszelką cenę. Bliscy są dla niej jak największy skarb, którego musi chronić. Pozornie grzeczna, ułożona dziewczyna potrafi zmienić się w istnego demona, gdy coś lub ktoś ją zdenerwuje, a o to nie trudno. Przez jej nerwowość czasami nawet błahostka może doprowadzić ją do białej gorączki, jednak taki gniew przechodzi równie szybko, jak się zaczyna. Podczas napadu złości zazwyczaj nie kontroluje swoich myśli oraz języka, dlatego po kłótni często żałuje, że coś powiedziała. Nigdy nikogo celowo nie zrani, dzieje się to zazwyczaj pod wpływem negatywnych emocji. Niekiedy podczas kłótni zachowuje się jak dziecko albo wybucha płaczem, chociaż sama nie jest pewna czym to drugie jest spowodowane, ale bardzo tego nie lubi. Jeśli kogoś nie lubi to pokazuje to w subtelny sposób. Czasami nieco niezdarna, palnie coś w nieodpowiednim momencie. Mimo swojego dosyć chwiejnego charakteru, podczas misji potrafi skupić się na powierzonym jej zadaniu i nie stwarza problemów. Również podczas innych sytuacji, które tego wymagają, potrafi być poważna. 
Umiejętności Praca w drużynie nie sprawia jej większych problemów, nawet ją preferuje, ale sama też potrafi sobie dobrze radzić. Świetnie posługuje się senbon czy kunaiami, chociaż woli raczej te pierwsze. Od jakiegoś czasu podoba jej się także drut. Nie lubi starć wręcz, dlatego bezustannie ćwiczy skradanie i ukrywanie się. Chociaż jeśli sytuacja tego wymaga nie ucieka od walki. Ma refleks i jest zwinna jak mało kto. Staje się teraz coraz szybsza, a i siły też w niej sporo. 
Zdolności Oprócz podstawowych jutsu, których uczono w akademii, Ayame upodobała sobie używanie Chōjū Giga. Uwielbia przywoływać do życia to, co narysowała i idzie jej to całkiem nieźle. Od niedawna próbuje także swoich sił w Suiton Mizurappa, gdzie wypuszcza ze swoich ust dużą ilość wody. Skupia uwagę na jutsu ofensywnych dalekiego zasięgu. Z technik ziemi dobrze radzi sobie z Doton: Iwagakure no Jutsu, które świetnie pomaga jej w skradaniu się. Podczas używania tej techniki łączy się ze skałą i może przechodzić do innych, pozostając niewykrytą. Ostatnią z technik, jaką jak dotąd opanowała, jest Doton Ganchūsō. Ayame tworzy skalne filary, które wyrastają z ziemi w celu przebicia przeciwnika. Technika ta ma dowolny zasięg, więc młoda kunoichi nie musi za bardzo martwić się o wykrycie, jeśli używa go z ukrycia.
Dla równowagi i własnej satysfakcji, pod okiem ojca, od najmłodszych lat uczy się taijutsu. Mimo, że czasami bywa naprawdę ciężko to nie poddaje się i zdarza się, że ćwiczy do upadłego.
Drużyna Drużyna Kakashi'ego (2)
Rodzina 

  • Katsuro Hosokaya - głowa rodziny i jeden z lepszych shinobi w wiosce. Mimo pracy, która zabiera mu sporo czasu, zawsze znajdzie chwilę aby wpaść do domu i posiedzieć z rodziną. Gdy Ayame była mniejsza spędzał więcej czasu w wiosce aby poświęcić czas na wychowanie jej oraz syna. 
  • Mitsuko Hosokaya - troskliwa i opiekuńcza, a zarazem twarda jak na matkę przystało. Świetnie poradziła sobie z ułożeniem dzieci podczas nieobecności męża. Mimo jej czasami męczącego charakteru, zawsze okazuje wsparcie swoim dzieciom i stanie w ich obronie. Choć czasami dostaną od niej nieźle po głowie.  
  • Ryota Hosokaya - starczy o pięć lat brat Ayame. Gdy była mniejsza Ryota często jej dokuczał, zaś z wiekiem stał się bardziej troskliwym bratem. Jest dla młodej kunoichi najlepszym przyjacielem.
Sympatia -
Inne
  • Imię ,,Ayame” oznacza irys, co wzięło się od koloru jej oczu. 
  • Całkiem nieźle gotuje, choć od czasu do czasu zdarzy jej się, że coś przypali.
  • Zna okolicę wokół wioski jak własną kieszeń przez to że za młodu dużo wymykała się z domu wraz z bratem.
  • Kocha wszelaką sztukę, często coś bazgra na znalezionym skrawku papieru albo podśpiewuje coś pod nosem choć na tym drugim mało komu udało się ją nakryć.
  • Nie lubi gdy na zewnątrz jest zimno. No chyba, że może wtedy siedzieć w domu pod kocykiem.
  • Uwielbia spacerować nocą i oglądać gwiazdy, to też dosyć często wymyka się wieczorami z domu.
  • Gdy tylko znajdzie wolną chwilę to czyta. 
  • Uwielbia słodycze, nie przepada zaś za słonymi przekąskami.
Partner

Kobe, bo takim imieniem obdarowała go Ayame, to lis, który właściwie się do niej przyplątał. Spotkała go kilka razy podczas spacerów do lasu czy łąk, można by rzec, że ją obserwuje. Zazwyczaj zachowuje dystans, ale zdarzy się, że podejdzie gdy domaga się pieszczot. Dziewczyna uważa go jako swojego stróża, który obserwuje z daleka, ale pojawia się, gdy jest potrzebny. 

Od Akiry cd Kazuhiko

Nie wiem co się ze mną działo. Niby wiedziałem i czułem co dzieje się wokół mnie, lecz nie mogłem nic zrobisz, ani się ruszyć, ani powiedzieć, że ich słyszę. Czułem tępy ból, który rozchodził się po całym moim ciele. Odczuwałem obecność demona, pulsowała we mnie, wraz z każdym moim oddechem. Nie wiem co stało się po egzaminie. Pamiętam tylko tych wszystkich shinobi, którzy przygotowywali się do ataku na mnie. Czyżby był aż tak niebezpieczny?
Słyszałem, że ktoś do mnie mówił. Nie rozumiałem większości słów, ale wiedziałem do kogo należy owy głos. Kazuhiko. Czyżby siedział tu przez cały czas? Nie, to nie możliwe. Pewnie przyszedł na chwilę w odwiedziny, sprawdzić jak się czułem. Ale nie chciałem by się martwił. Sam go zaciągnąłem na ten egzamin. Czułem się słaby już na samym początku. Nie chciałem zawieść mojej mamy, Iruki i nie chciałem by Kazu pomyślał, że jestem słaby.
Powoli postarałem się otworzyć oczy. Poraziło mnie jasne światło, więc jak najszybciej je zamknąłem. Byłem w szpitalu? Ponowiłem swoją próbę i przemogłem chęć zmrużenia oczu. Zobaczyłem biały sufit, i zapalone światło lamp. Przemogłem się i mimo bólu, przekręciłem głowę w stronę okna. Było zasłonięte zieloną zasłoną by do środka wpadało jak najmniej słońca.
- Kazu... - wyszeptałem, gdy moje oczy ujrzały ciemną czuprynę. Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a już po chwili poczułem jak coś skacze na mój brzuch. Akamaru od razu dokończył do mojej twarzy, nie dając mi wziąć nawet oddechu. Złapałem go za pysk z lekkim uśmiechem.
- No już, już. Przecież nie umarłem. - spojrzałem na chłopaka - Co się stało? Mało co pamiętam... Miałem jakiś wypadek podczas sprawdzianu?
Na chwilę zapanowała cisza.
- Wiesz, to dość długa historia. Tsunade chce też z tobą porozmawiać, pójdę powiedzieć komuś, że się obudziłeś.
Po chwili zostałem sam z psem. Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Hainu nie wydawał się kłamać, ale czy mogłem zaufać mu na poważnie? Za dużo myśli kłębiło się w mojej głowie, nawet nie zauważyłem że Kazuhiko wrócił, a za nim szedł jeden z medycznych ninja.
- Nic poważnego ci nie grozi. Upadłeś z dość dużej wysokości, lecz nie wiadomo jaki był powód twojego dość długiego snu. Ale myślę, że jutro rano będziesz mógł już udać się do domu, zdrowy z ciebie chłopak! - kobieta uśmiechnęła się, poprawiając mi poduszkę. Westchnąłem z ulgą. Moja mama pewnie się o mnie martwi. Właśnie. Czy on...
- Ciągle tu siedziałeś? - wyszeptałem. Nie patrzyłem na nikogo konkretnego, ale on wiedział, że mówię do niego. Nim zdążył odpowiedzieć, wtrąciła się kobieta.
- On codziennie tu przychodził. Siedział najdłużej ze wszystkich i wciąż do ciebie mówił. Widać, że dobrzy z was partnerzy i dużo dla siebie znaczycie. Wasz mistrz musi być z was dumny. No dobrze, teraz was zostawię.
Kazu zaczerwienił się i zaczął nerwowo odsłaniać okno. Prawie wyrwał roletę, co niego mnie rozbawiło. Ziewnąłem, patrząc na jego ruchy. To było miłe z jego strony, że nade mną czuwał, ale... Dotknąłem policzka, czując wybrzuszenie. Znak wyglądał jakby był wypalony, ale nikt nawet o nic nie zapytał. Czyżby nie chcieli mnie martwić? Co takiego zrobiłem?
Drzwi otworzyły się. Do środka wszedł Guy, zaraz po nim Tsunade i Iruka oraz Danzo. Przełknąłem ślinę, gdy wszyscy w jednym momencie spojrzeli na mnie. Akamaru warknął cicho, ostrzegają by goście do mnie nie podchodził, lecz Tsunade nic sobie z tego nie zrobiła. Podeszła do mnie pewnym krokiem i usiadła na moim łóżku, nie odwracając ode mnie wzroku.
- Kazuhiko, proszę wyjdź. Musimy z nim porozmawiać.
Chłopak posłusznie zaczął iść w stronę wyjścia, lecz gdy przechodził obok mojego łóżka, chwyciłem go za nadgarstek.
- Proszę, niech zostanie...
Hokage spojrzała na nasze dłonie i westchnęła. Kiwnęła tylko głową pozwalając mu zostać. Iruka podszedł do mnie i poczochrał po włosach. Odkąd pamiętam zawsze tak robił, gdy widział, że zaczynam się stresować. On nigdy nie wiedział kiedy należy dziecko przestać traktować jak dziecko.
- Więc Akira, pewnie wiesz o czym chce z tobą porozmawiać. Jeden z lekarzy medycznych powiedział mi, że od czasu do czasu podczas znów można było wywnioskować że z kimś rozmawiasz. Możesz mi powiedzieć z kim?
Zawahałem się. Przecież jeśli jej powiem uzna mnie za niebezpieczeństwo i zamknie pod kluczem. Będzie nadzorować każdy mój ruch. Ale nigdy mnie nie zostawiła. Nawet jak cała nasza rodzina miała problemy z resztą klanu, wstawiła się za nas i pozwoliła zamieszkać właśnie tutaj.
- Z Hainu...
Zapadła cisza.
- To on ci zrobił ten znak?
- To umowa.
Tsunade delikatnie złapała mnie za podbródek i odwróciła moją twarz by lepiej mogła się przyjrzeć symbolowi.
- Demon... Akira, na czym miała polegać ta umowa?
- Powiedział, że nie skrzywidzi nikogo, ani nie zniszczy wioski.
Wszyscy patrzyli na mnie nie odzywając się słowem. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy, wiedziałem, że zaraz stanie się to czego tak najbardziej się obawiałem. Że zawiodę nowego mistrza, Tsunade, Kazu...
- Guy.
- Tak?
- Twoim obowiązkiem jest pilnowanie go oraz nauczenie korzystania z jego nowego kolegi. Masz mieć na niego oko, a na misjach nie zostawiać go samego. Jeśli coś się dzieje, Kazu od razu mówisz. Guy nie może spędzać z nim całego dnia. Lecz narazie nie możemy puścić cię do domu. Musimy "porozmawiać" z tym twoim Hainu...

<Kazuhiko?>

sobota, 2 listopada 2019

Od Hideyoshi'ego cd Mitsuki & Fuyuko

Ruszyłem w swoją stronę, wciąż nieznacznie zirytowany wymianą zdań z Mitsuki. Zaufanie do swojego partnera. Od dawna nie słyszałem większej głupoty - znaliśmy się zaledwie kilka godzin, powierzanie własnego życia w jej ręce byłoby czystym szaleństwem i nie rozumiałem, jak inni shinobi mogli tego nie zauważyć. Absurd, żałość, niedorzeczność - wystarczyły trzy słowa, by opisać całą misję, którą nam powierzono i wyznawane przez resztę drużyny wartości. Byłem pewien, że gdyby nie przynależność do Sarutobich, cieszących się wyjątkowo pozytywną sławą, nigdy nie przydzielono by mnie do drużyny Kakashiego, skazując tym samym na wymuszoną, ociekającą fałszem iluzję współpracy. Przystanąłem więc na jednym z drzew, obserwując otoczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek. Minęło zaledwie kilka minut, nim dwójka ninja przebiegła leśną ścieżką, zostawiając za sobą chmarę dymu. Wstrzymałem oddech, gdy przystanęli tuż pod moją tymczasową kryjówką, by odpocząć.
- Uchiha. Kto by pomyślał, że przyślą taki skarb prosto w nasze sidła. - Jego śmiech był gardłowy, wyjątkowo paskudny i zdecydowanie nieprzyjemny. - Ciekawe gdzie uciekła reszta ptaszyn.
- Jesteś pewien, że kogoś znajdziemy? To jak szukanie igły w stogu siana. - Drugi z mężczyzn splunął, nim oboje ruszyli w dalszą drogę, uniemożliwiając mi usłyszenie reszty rozmowy.
Zmarszczyłem brwi i upewniwszy się, że nieznajomi oddalili się na wystarczający dystans, niemal natychmiastowo zmieniłem tor podróży, powracając na nieszczęsne skrzyżowanie, gdzie skoczyliśmy sobie z Mitsuki do gardeł. Nie miałem wątpliwości, że chodziło o nią, nie znałem żadnego innego Uchihy - niewielu ich zostało, a z całą pewnością jeszcze mniej kręciło się w lesie tak daleko od wioski. Przekląłem siarczyście, czując nasilające się bicie serca. Oby nie było za późno. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem, były martwe towarzyszki - mogłem nie zgadzać się z ich poglądami, ale z całą pewnością żadna z nich nie zasługiwała na śmierć. 
Skok, świst powietrza, wrzask - wszystko działo się na tyle szybko, że nie potrafiłem wyczuć momentu, w którym trafiłem w sam środek rzezi, cudem omijając ociekające krwią ciało. Wysunąłem z pochwy ukochaną katanę, wbijając jej koniec wprost w udo stojącego najbliżej shinobi. Rozcięta tętnica błysnęła szkarłatem, zlewając się w jedno z arią agonalnych wrzasków jednego z oprawców. Hałas zwrócił uwagę reszty agresorów oraz samej Mitsuki, wyglądającej w obecnej sytuacji, jak siedem nieszczęść. Zwróciła ku mnie spojrzenie swych wyjątkowych oczu, choć nie potrafiłem określić, czy bardziej cieszyła się na widok przyjaznej twarzy, czy miała mi za złe, że swym egoizmem w ogóle doprowadziłem do takiego obrotu spraw. Niezależnie od odpowiedzi doskoczyłem do niej, złączając nasze plecy. Oddychała ciężko, jakby walczyła już od dłuższego czasu.
- Zachowałem się jak ostatni kretyn, wiem. - rzuciłem niedbale, korzystając z braku potencjalnych oprawców w okolicy - Zobaczymy, co wyjdzie z tej twojej pracy zespołowej. 
Mitsuki nie zdążyła odpowiedzieć, shinobi zaatakowali w jednej chwili, wykorzystując cały swój potencjał. Nie pozostaliśmy dłużni, robiąc wszystko, by odeprzeć wymierzone w nas pociski i wymyślne techniki. Walka, pomimo poważnej różnicy liczebnej, nie okazała się tak nierówna, jak z początku zakładałem. Dewianci, choć z całą pewnością przeszli jakieś szkolenie, nie dorównywali poziomem przeciętnym ninjom z Konohy. Czarnowłosa również nie była słaba, ku mej uciesze okazała się naprawdę dobra. W całej morderczej przepychance pieczętowanej krwią i wykrzykiwanymi na wiatr groźbami doszło nawet do zalążka pracy zespołowej, skupiającej się wokół wzajemnego odbijania od siebie pocisków i chronienia pleców przed masowo rzucanymi shurikenami. Z czasem ilość wrogów zaczęła stawać się problemem - ninja wydawali się namnażać, nie zmniejszając swej ilości pomimo powalania na ziemię kolejnych przeciwników. Przechyliłem katanę, blokując ostrzem kolejny z wymierzonych we mnie ataków, próbują uregulować przyspieszony oddech. Nie byliśmy niezniszczalni, jeśli walka nie zwolni, wkrótce oboje padniemy z wyczerpania. Spojrzałem w kierunku Mitsuki, która z powodu dłuższego zmagania się z bandytami, zdawała się w jeszcze gorszym stanie. Nie zwlekając długo, zmniejszyłem dzielącą nas odległość, uprzednio upewniając się, że wymiana zdań nie zagrozi aż nadto naszemu bezpieczeństwu.
- Sytuacja jest do dupy. - skwitowałem, wyrzucając w eter jednego z ostatnich pozostałych kunaiów - Jak dobrze władasz ogniem? 
- Na tyle dobrze, na ile potrafi genin z klanu Uchiha. - podsumowała bez chwili zastanowienia - Planujesz coś?
- Być może. - Posłałem jej blady uśmiech - Skoro już współpracujemy, moglibyśmy połączyć nasze ninjutsu. - Przez chwilę sam nie wierzyłem, że taka propozycja w ogóle przeszła mi przez gardło. Zresztą Mitsuki wcale nie wyglądała na mniej zaskoczoną. - Jeśli dam ci sygnał, dasz radę podpalić obszar przed nami?
Dziewczyna skinęła głową, wyraźnie zadowolona tym, że tymczasowo porzuciłem rolę kompletnego egoisty. Odetchnąłem więc głęboko, by po chwili wypuścić z ust promień związanego chakrą prochu strzelniczego. Przygnębiająca szarość otoczyła nas z niemal każdej strony, powoli otulając swymi ramionami również naszych oponentów. Mitsuki z całą pewnością zrozumiała, co się święci, składając dłonie w odpowiednią pieczęć. Niewerbalny znak wystarczył, by ciemność zajęła się ogniem, parząc część shinobi, którzy nie w porę zorientowali się o nadchodzącym zagrożeniu. Wszystko szło niemal idealnie, nim z zarośli nie wyłoniła się niebieskowłosa towarzyszka, wyjątkowo czymś przejęta. Poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła - zupełnie nie spodziewałem się, że postanowi nas odnaleźć, tym bardziej w tak ryzykownym momencie. Subtelny wiatr przesunął proch w jej stronę, a zbliżające się eksplozje coraz bardziej przybliżały się do Fuyuko. Dziewczyna ewidentnie szukała jakiejkolwiek drogi ucieczki, jednak bezskutecznie, ninjutsu zdążyło się już rozprzestrzenić.
- Kurwa mać. - warknąłem, nie zastanawiając się zbyt długo nad tym, jak powinienem się zachować. - Ten plan był do bani od samego początku.
W jednej chwili doskoczyłem w jej stronę, siłą usuwając kunoichi z drogi. Usłyszałem zaskoczone westchnięcie i wołającą w naszą stronę Mitsuki, nim oboje uderzyliśmy o ziemię, przetaczając się wzdłuż wypalonej od wybuchu trawy. Piszczenie w uszach całkowicie odwróciło moją uwagę od pieszczących skórę, ognistych języków. Gdy zamroczenie ustało, syknąłem przeciągle, dopiero teraz odczuwając pulsujący, tępy ból w lewym przedramieniu. Zacisnąłem zęby, rozglądając się dookoła, czując nieuzasadnioną wręcz ulgę, gdy zza zasłony dymu wyłoniła się nieco oszołomiona, ubrudzona ziemią, ale cała Fuyuko. Radość nie trwała jednak długo, gdy na horyzoncie pojawiły się zbierające siły resztki bandytów, również powoli dochodzące do siebie. Podniosłem się powoli, starając się nie obciążać pokiereszowanej kończyny, wyciągając sprawną rękę w stronę wciąż siedzącej na trawie niebieskowłosej.
Z bezradności pokręciłem głową, samemu nie dowierzając, jak impulsywne decyzje podjąłem w imię idei, które zaledwie godzinę temu przyrównywałem do mało wartościowych śmieci. Żałość i idiotyzm

[Fuyuko? Mitsuki :v ]

piątek, 1 listopada 2019

Od Mitsuki CD Hideyoshi & Fuyuko

Przez cały czas bolało mnie to, że nie mogliśmy wyruszyć na misję z Kakashi’m. Nie dlatego, że chciałam być blisko z mentorem, ale nie byłam pewna, czy zostawienie Fuyuko było dobrym pomysłem. Niby cała nasza trójka posiadała jakieś doświadczenia w walce, ale zawsze mieliśmy naprawdę silnego jonina po naszej stronie. Nie znałam dobrze dziewczyny, jednak miałam cichą nadzieję, że da ze spokojem radę jeśli napotka się na jakiegoś wroga, a szczególnie, że towarzyszył jej irbis śnieżny, czyli naprawdę silny drapieżnik. Z Hideyoshim wyruszyliśmy w przeciwną stronę. Przez chwilę milczeliśmy. Nie wykazywał się zbytnią ochotą do rozmowy, ani do współpracy. Delilah biegła obok mnie, spokojnie i bezszelestnie.
- Pójdź przodem, zobacz, czy nie ma nikogo przed nami i daj nam znać – powiedziałam tygrysicy, która delikatnie przytaknęła. Dała susa w krzaki, po czym zniknęła w mgnieniu oka. Spojrzałam na białowłosego, który nawet się nie obejrzał za sobą. Po paru minutach stanęliśmy na rozdrożu. Spojrzałam na lewo i na prawo. Zaczęłam się zastanawiać, w którą stronę pójść. Zauważyłam, jak chłopak zaczął się rozglądać, ale stał przez chwilę, ale później już chciał pójść w lewo. A ja miałam wrażenie, że po prawej było lepiej. Nie wiedziałam czemu, ale coś mi podpowiadało, że tam jest jakaś wskazówka związana z misją. Nagle zza drzewa wyskoczyła sylwetka tygrysicy. Delilah delikatnie potrąciła moją dłoń i spojrzała się na prawo. Zerknęłam na odchodzącego chłopaka.
- Ja bym poszła w prawo, nie bez powodu Delilah chce bym za nią tam poszła – powiedziałam spokojnym głosem, jednak nie dostałam żadnej odpowiedzi. Westchnęłam cicho. – Nie wiem czy mnie słyszałeś, ale polecam pójście w prawo, najwyraźniej ona coś zauważyła – powtórzyłam nieco innym słowami, to co powiedziałam wcześniej. Tym razem kompan stanął i spojrzał na mnie dosyć chłodno.
- Słyszałem za pierwszym razem – rzucił obojętnie. – I nie mam zamiaru iść tam, skąd jakiś tygrys sobie wrócił, może jej chodzi o to, że tam niczego nie ma? Przecież nie rozumiesz jej języka – dodał, używając dosyć sarkastycznego tonu, patrząc na mnie z góry. Rzadko się spotykałam z takim traktowaniem, zazwyczaj albo traktowano mnie na równi albo nawet z podziwem. Zauważyłam też, że nie pałało go do pracy drużynowej, co mogło utrudnić przebieg misji, szczególnie, że nikt nie wiedział, czy mieliśmy do czynienia z grupą bandytów czy jedynie paru amatorów. A czasami lepiej było się poruszać chociaż w drużynie, aby uniknąć przewagi liczebnej.
- Istnieje takie coś, jak zaufanie do swojego partnera – odpowiedziałam szorstkim głosem, a w moich oczach pojawił się Sharingan. Szybko zamknęłam oczy i się nieco uspokoiłam, można powiedzieć, że dosyć się ukrywałam z moim kekkei genkai. Ponownie spojrzałam na chłopaka czarnymi oczami. Westchnęłam cicho. – Skoro nie chcesz współpracować, to idź swoją drogą, ale jak wpadniesz w tarapaty, to nie będzie już mój problem. Gdyby nie fakt, że mamy misję na głowie z chęcią bym jeszcze z tobą pogawędziła – powiedziałam, po czym pogłaskałam Delilah po łbie. – Prowadź – rozkazałam jej, a samica od razu pobiegła wzdłuż wydeptanej ścieżki. Nie lubiłam za bardzo tego całego białowłosego Hideyoshiego. Był rzekomo Sarutobim, ale kompletnie się nie zachowywał, jak jeden z nich. Osoby z tego klanu zazwyczaj były chętne do współpracy i emanowało od nich ciepło, jednak on był bardziej indywidualistą.
Po paru minutach z Delilah zboczyłyśmy ze ścieżki, wskakując na lekkie wzgórze. Zasłaniały nas drzewa i krzaki, więc miałyśmy ograniczoną widoczność, jednak byłam w stanie zauważyć jakąś jaskinię, a sekundę później jakiegoś mężczyznę, który wyszedł z ukrycia i skierował się w sprawie załatwienia się. Zauważyłam, jak samica uważnie patrzyła na niego, zupełnie tak, jakby obserwowała bacznie swoją ofiarę. Instynkt drapieżnika wciąż w niej siedział, głęboko zakorzenione w jej umyśle. Wyglądała jak posąg, jedynie jej delikatnie unoszące się żebra zdradzały ją.
- Zostań tu, ja się przejdę niżej i zbadam teren – szepnęłam do jej ucha. Wydała z siebie cichy pomruk, a ja szybko się wspięłam na drzewo. Przeskoczyłam na jedno, które stało obok mnie, a później na kolejne. Byłam niemalże idealnie naprzeciwko wejścia. Zauważyłam jakieś bagaże, jednak nie były one rozmiarów zwykłego podróżnika, wyglądały tak, jakby w nich noszono wiele kosztowności, które miały potem być na straganach. Próbowałam się przysłuchać ich rozmowom, jednak odległość była zbyt duża, abym mogła dokładnie usłyszeć każde ich słowa. Nagle poczułam metaliczny chłód na moim gardle. Był to kunai. Spojrzałam się za siebie.
- Krzyknij, albo rusz się, to ci poderżnę gardło – powiedział chłopak, z zakrytą twarzą. Miał nieułożone brązowe włosy, krótko, ale nieumiejętnie obcięte. Jego ciemnozielone oczy patrzyły na mnie uważnie. Po posturze mogłam wywnioskować, że przeszedł kiedyś jakiś trening na ninję a był niewiele ode mnie starszy, góra trzy lata. Postanowiłam spróbować pewną rzecz, którą od paru miesięcy ćwiczyłam. Skupiłam czakrę w moich oczach. W mgnieniu oka przybrały czerwony jak krew kolor, a na obwodzie pojawiły się dwa tomoe. Łapią natychmiastowy kontakt wzrokowy z nieświadomym mężczyzną, udało mi się założyć na nim genjutsu snu, ale nie udało mi się tego zrobić perfekcyjnie.
- Kurwa, Uchiha! – krzyknął zanim stracił panowanie nad swoim ciałem i umysłem. Stracił przytomność, ale jego głos spowodował, że moja pozycja była już znana przeciwnikom. Skoro mieli już jednego shinobi, w swoich szeregach nie zdziwiłabym się, gdyby było ich więcej. Gdy chciałam się wycofać, nie zauważyłam żyłki pod nogami, przez co niefortunnie się o nią potknęłam. Straciłam równowagę na parę sekund. Byłam parę sekund w plecy, bo właśnie wtedy powietrze przecięło coś małego i czarnego, a jemu towarzyszył świst. Pułapka, świetnie, a dokładniej kunaie i shurikeny. Udało mi się uniknąć ataku, w pewnym stopniu. Jeden z shurikenów wbił mi się w ramię. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Zeskoczyłam z drzewa, a już przed jaskinią widziałam paru bandytów o sporej masie, którzy potrafili się posługiwać zwykłą bronią, nie byli szybcy, byli skupieni bardziej na sile niż zwinności. Jednak obok nich stało z trzech mężczyzn, z zakrytą twarzą. Trzymali już kunaie w dłoniach. Byli ninjami. Stanowiło to dla mnie spory problem, szczególnie w pojedynkę. Patrzyłam na nich wszystkich bardzo uważnie.
- Ach, Uchiha. Cóż za rzadkość, podobno cały klan wyrżnięto, a tu proszę. Młoda sztuka – powiedział jeden z zamaskowanych mężczyzn. – Jakby ją sprzedać, to można zbić fortunę, albo raczej jej oczy, są tyle warte – dodał, patrząc na mnie z rządzą. – Brać ją – rozkazał. Dwóch bandziorów się rzuciło na mnie.
- Delilah – powiedziałam cicho, nie ruszając się z miejsca, ale moje ręce powędrowały do pleców, gdzie była moja ulubiona broń, kyoketsu shogue. Jeden z wrogów był szybszy, był parę kroków ode mnie, gdy zza krzaków wyskoczyła tygrysica. W przeciwieństwie do Griffina zadawała śmiertelne ciosy jednym atakiem. Precyzyjny, dokładny i silny atak szczękami był śmiertelny dla nadchodzącego przeciwnika. Wgryzła się w jego szyję. Upadł i poturbowali się na bok. Z jego gardła wydobył się jeszcze cichy bulgot. Dławił się krwią. Miotał się, próbując zrzucić z siebie tygrysa, ale samica wiedziała jak zabijać. Zacisnęła mocniej szczękę. Było słychać cichy dźwięk łamiącej się kości. Spojrzałam na drugiego napastnika. Wyciągnęłam szybkim ruchem broń. Chwyciłam sznurek zakończonym metalowym pierścieniem, po czym zakręciłam nim, aby za sekundę rzucić pierścieniem w głowę wroga, mogłam ogłuszyć go. I tak się stało. Ogłuszony, stracił równowagę, a ja szybko owinęłam sznurem jego szyję. Przeskoczyłam nad nim, mocno zaciskając pętlę. Zaczął się dusić, jednak nie chciałam go zabijać. Nigdy nikogo jeszcze nie zabiłam… Nie potrafiłam. Chciałam by stracił przytomność.
- Czyżby żółtodziób? Nie masz odwagi zabić człowieka – powiedział drugi mężczyzna w masce. – Aby być prawdziwym shinobim, trzeba umieć zabijać, a ty się litujesz nawet nad wrogiem – dodał, patrząc na mnie z góry. Nie podobało mi się takie zachowanie. Rozluźniłam pętlę, którą zdjęłam z szyi nieprzytomnego bandyty.
- Zabijanie nie zawsze jest jedynym wyjściem – odpowiedziałam na jego zaczepkę. Nie zdenerwowałam się. Byłam spokojna. Ofiara Delilah przestała się ruszać. Tygrysica wydała z siebie głośny ryk. Miałam nadzieję, że Fuyuko i Hideyoshi usłyszeli jej ryk. Potrzebowałam pomocy przeciwko trzem wytrenowanym ninja. Zaatakowanie jednego przy pomocy Sharingana było możliwe, ale gdy już reszta poznała moją tożsamość, to unikała kontaktu wzrokowego. Teraz mogłam jedynie czytać ich ruchy, jeśli zdecydowaliby mnie zaatakować. Póki co przed nimi stał rząd z dziesięciu zwykłych zbójów. Chcieli mnie zmęczyć walką z nimi, bardzo typowa taktyka. Liczyłam na szybkie wsparcie. Zerknęłam ukradkiem do jaskini, nie było tam nikogo poza bagażami. Ani śladu po kupcach. Coś mi nie pasowało. Albo gdzie indziej trzymali kupców, albo ich wszystkich skutecznie zabili. Nagle dwóch ninja pobiegło w inną stronę. Oddalali się od nas. Zupełnie tak, jakby biegli kogoś powiadomić. Biegli w stronę, w którą wyruszył wcześniej Hideyoshi. Zaczęłam się zastanawiać czy Fuyuko się udało coś znaleźć.

Hideyoshi? Fuyuko?

Template by