Zacisnąłem pięści, wsłuchując się w tłumaczenia wyższych rangą kunoichi, a usta niemal samoistnie zacisnęły się w pojedynczą, pełną goryczy kreskę. Stworzony przez dotychczas podekscytowanego Taogetsu nastrój rozpłynął się w powietrzu, ustępując miejsca osobliwemu typowi rozpaczy, zmieszanej ze świadomością własnej bezsilności w obliczu Akatsuki. Jednak czy ktokolwiek z nich miał stuprocentową pewność, że tym, co obrało wioskę za swój cel, byli przyodziani w czarne płaszcze shinobi?
- Naszym zadaniem jest ich wytropić. Już szukają ich inne drużyny, ale im szybciej znajdziemy Akatsuki, tym mniejsze ryzyko, by zniszczyli naszą Wioskę. Musimy chronić mieszkańców, którzy już teraz żyją w strachu. - Nawet Tsunade zdawała się przytłoczona całą sytuacją.
Nastrój obecnej Hokage udzielił się, w mniejszym lub większym stopniu, wszystkim przebywającym w pomieszczeniu shinobi. I choć Kurenai z całych sił starała się podbudować nasze nadzieje i pewność siebie przed jutrzejszym, niewątpliwie diabelnie wymagającym starciem, w jej głosie dało się wyczuć prawdziwe, skryte w głębi serca emocje. Słowa padały w eter, nie spotykając się z żadnym oporem - szczegóły spotkania, miejsce zbiórki i wstępne nakazy, które mają zadecydować o naszym bezpieczeństwie, szybko wypełniły nam głowy.
Gdy finalnie opuściłem budynek administracyjny, czułem się zagubiony, jakby wyjęty z tego świata. Pewna część mnie obawiała się, że brak wprawy w walkach fizycznych i opieranie się w dużej mierze na logice oraz obszernej wiedzy może nie wystarczyć, by poradzić sobie z Akatsuki. Mimo wszystko wiedziałem, że nie mieliśmy wystarczająco czasu, a tym bardziej warunków, bym mógł rozpocząć wyczerpujące treningi bliskodystansowych ataków - z grymasem wymalowanym na twarzy skierowałem się więc ku miejskiej bibliotece, jakby w nadziei, że w opasłych tomiskach odnajdę złoty środek, dzięki któremu jutro będzie pewniejsze.
***
Huk przykuł uwagę nas wszystkich, skutkując nieprzyjemnym dzwonieniem w uszach, którego piskliwe tony rozbrzmiewały w mej głowie jeszcze przez chwilę, gdy z impetem skierowaliśmy się w stronę opuszczonej niedawno wioski. Adrenalina buzowała w mych żyłach, a nogi poruszały się niemal samoistnie, jakby całkowicie tracąc kontakt z ośrodkowym układem nerwowym - sytuacja, w której się znaleźliśmy, sprawiła jednak, że póki wciąż funkcjonowały, nie zamierzałem jakkolwiek ingerować. Efekt pogłębił się jeszcze bardziej, gdy przekroczyliśmy bramę wioski, a raczej to, co z niej zostało. Wszechobecny chaos okazywał się aż nadto przytłaczający - spirale ognia chłonęły pobliskie budynki, których szkielety z trzaskiem osuwały się na naznaczone krwią chodniki.
- Pomóżcie cywilom! - Głos Kurenai ledwo przebił się przez agonalną pieśń wrzasków i rozpaczy.
Nie zwlekaliśmy więc ani chwili dłużej, z impetem dopadając do znajdujących się w pobliżu rannych. I choć posoka lała się z nich strumieniami, a skrzywione z bólu twarze wykrzykiwały obelgi w stronę nienazwanych agresorów, robiliśmy, co w naszej mocy, by choć trochę ulżyć im w cierpieniu. Oglądając rany, kątem oka przypatrywałem się również dwójce towarzyszy - absurdalnym zdawał się dla mnie fakt, że nawet w obliczu tragedii Taogetsu potrafił wykrzesać z siebie choć odrobinę energii, którą z całych sił starał się przelać na opatrywanych cywilów. Szczerze zazdrościłem mu tej cechy charakteru. Saeko natomiast, co wyraźnie kontrastowało z pracującym nieopodal chłopakiem, spoglądała na rannych w ten sam, pełen stoickiego spokoju sposób. Na nią również patrzyłem z podziwem - oboje byli wszystkim tym, do czego tak desperacko dążyłem.
Pozorną chwilę wytchnienia szybko przerwał kolejny huk, tym razem jeszcze głośniejszy i z całą pewnością bliższy naszemu obecnemu położeniu. W jednej chwili nasze spojrzenia się spotkały, a narastające hałasy o niezidentyfikowanym źródle sprawiły, że pospieszyliśmy opatrywanych cywilów, asekurując tych, których stan nie pozwalał im poruszać się samodzielnie i czym prędzej ruszyliśmy w stronę, w którą mijający nas wcześniej shinobi udawali się z resztą rannych. I choć w normalnych warunkach już dawno opuścilibyśmy niewątpliwie niebezpieczny obszar, roztrzęsieni cywile okazali się ogromnym utrudnieniem - wrzaski o nadchodzącej śmierci, płacz i celowe zwijanie się z rozpaczy sprawiły, że już chwilę później przed oczami zamigotały tak zażarcie unikane czarne płaszcze. Dwie postacie emanowały wręcz mordem, a świat zdawał się nagle milczeć, jak gdyby przerażony samą ich obecnością. Zacisnąłem pięści, przerzucając wzrok pomiędzy potencjalnymi przeciwnikami a skamieniałymi ze strachu rannymi - czy naprawdę w obecnej sytuacji możemy pozwolić sobie na walkę? To szaleństwo i pewne samobójstwo.
Sytuacja, ku naszemu nieszczęściu, rozwiązała się jednak sama, gdy jeden ze stojących nam naprzeciw mężczyzn z zawrotną prędkością ruszył w naszą stronę. Świst powietrza, tępe uderzenie metalu o pękającą powoli powierzchnię - ostrze zatrzymało się w połowie, nie dosięgając żadnego ze skrytych w lodzie shinobi. Gdybym zareagował choć chwilę później, mogliśmy skończyć tragicznie. Odetchnąłem głęboko, wyrzucając negatywne przemyślenia z głowy. Nie mogłem dać się rozproszyć. Zapowiadało się, że nie mieliśmy innego wyjścia, niż desperacka walka o przetrwanie aż do chwili, gdy wesprą nas silniejsi, bardziej doświadczeni ninja.
[Saeko? i hope it's okay ;;; ]