Ruszyłem w swoją stronę, wciąż nieznacznie zirytowany wymianą zdań z Mitsuki. Zaufanie do swojego partnera. Od dawna nie słyszałem większej głupoty - znaliśmy się zaledwie kilka godzin, powierzanie własnego życia w jej ręce byłoby czystym szaleństwem i nie rozumiałem, jak inni shinobi mogli tego nie zauważyć. Absurd, żałość, niedorzeczność - wystarczyły trzy słowa, by opisać całą misję, którą nam powierzono i wyznawane przez resztę drużyny wartości. Byłem pewien, że gdyby nie przynależność do Sarutobich, cieszących się wyjątkowo pozytywną sławą, nigdy nie przydzielono by mnie do drużyny Kakashiego, skazując tym samym na wymuszoną, ociekającą fałszem iluzję współpracy. Przystanąłem więc na jednym z drzew, obserwując otoczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek. Minęło zaledwie kilka minut, nim dwójka ninja przebiegła leśną ścieżką, zostawiając za sobą chmarę dymu. Wstrzymałem oddech, gdy przystanęli tuż pod moją tymczasową kryjówką, by odpocząć.
- Uchiha. Kto by pomyślał, że przyślą taki skarb prosto w nasze sidła. - Jego śmiech był gardłowy, wyjątkowo paskudny i zdecydowanie nieprzyjemny. - Ciekawe gdzie uciekła reszta ptaszyn.
- Jesteś pewien, że kogoś znajdziemy? To jak szukanie igły w stogu siana. - Drugi z mężczyzn splunął, nim oboje ruszyli w dalszą drogę, uniemożliwiając mi usłyszenie reszty rozmowy.
Zmarszczyłem brwi i upewniwszy się, że nieznajomi oddalili się na wystarczający dystans, niemal natychmiastowo zmieniłem tor podróży, powracając na nieszczęsne skrzyżowanie, gdzie skoczyliśmy sobie z Mitsuki do gardeł. Nie miałem wątpliwości, że chodziło o nią, nie znałem żadnego innego Uchihy - niewielu ich zostało, a z całą pewnością jeszcze mniej kręciło się w lesie tak daleko od wioski. Przekląłem siarczyście, czując nasilające się bicie serca. Oby nie było za późno. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem, były martwe towarzyszki - mogłem nie zgadzać się z ich poglądami, ale z całą pewnością żadna z nich nie zasługiwała na śmierć.
Skok, świst powietrza, wrzask - wszystko działo się na tyle szybko, że nie potrafiłem wyczuć momentu, w którym trafiłem w sam środek rzezi, cudem omijając ociekające krwią ciało. Wysunąłem z pochwy ukochaną katanę, wbijając jej koniec wprost w udo stojącego najbliżej shinobi. Rozcięta tętnica błysnęła szkarłatem, zlewając się w jedno z arią agonalnych wrzasków jednego z oprawców. Hałas zwrócił uwagę reszty agresorów oraz samej Mitsuki, wyglądającej w obecnej sytuacji, jak siedem nieszczęść. Zwróciła ku mnie spojrzenie swych wyjątkowych oczu, choć nie potrafiłem określić, czy bardziej cieszyła się na widok przyjaznej twarzy, czy miała mi za złe, że swym egoizmem w ogóle doprowadziłem do takiego obrotu spraw. Niezależnie od odpowiedzi doskoczyłem do niej, złączając nasze plecy. Oddychała ciężko, jakby walczyła już od dłuższego czasu.
- Zachowałem się jak ostatni kretyn, wiem. - rzuciłem niedbale, korzystając z braku potencjalnych oprawców w okolicy - Zobaczymy, co wyjdzie z tej twojej pracy zespołowej.
Mitsuki nie zdążyła odpowiedzieć, shinobi zaatakowali w jednej chwili, wykorzystując cały swój potencjał. Nie pozostaliśmy dłużni, robiąc wszystko, by odeprzeć wymierzone w nas pociski i wymyślne techniki. Walka, pomimo poważnej różnicy liczebnej, nie okazała się tak nierówna, jak z początku zakładałem. Dewianci, choć z całą pewnością przeszli jakieś szkolenie, nie dorównywali poziomem przeciętnym ninjom z Konohy. Czarnowłosa również nie była słaba, ku mej uciesze okazała się naprawdę dobra. W całej morderczej przepychance pieczętowanej krwią i wykrzykiwanymi na wiatr groźbami doszło nawet do zalążka pracy zespołowej, skupiającej się wokół wzajemnego odbijania od siebie pocisków i chronienia pleców przed masowo rzucanymi shurikenami. Z czasem ilość wrogów zaczęła stawać się problemem - ninja wydawali się namnażać, nie zmniejszając swej ilości pomimo powalania na ziemię kolejnych przeciwników. Przechyliłem katanę, blokując ostrzem kolejny z wymierzonych we mnie ataków, próbują uregulować przyspieszony oddech. Nie byliśmy niezniszczalni, jeśli walka nie zwolni, wkrótce oboje padniemy z wyczerpania. Spojrzałem w kierunku Mitsuki, która z powodu dłuższego zmagania się z bandytami, zdawała się w jeszcze gorszym stanie. Nie zwlekając długo, zmniejszyłem dzielącą nas odległość, uprzednio upewniając się, że wymiana zdań nie zagrozi aż nadto naszemu bezpieczeństwu.
- Sytuacja jest do dupy. - skwitowałem, wyrzucając w eter jednego z ostatnich pozostałych kunaiów - Jak dobrze władasz ogniem?
- Na tyle dobrze, na ile potrafi genin z klanu Uchiha. - podsumowała bez chwili zastanowienia - Planujesz coś?
- Być może. - Posłałem jej blady uśmiech - Skoro już współpracujemy, moglibyśmy połączyć nasze ninjutsu. - Przez chwilę sam nie wierzyłem, że taka propozycja w ogóle przeszła mi przez gardło. Zresztą Mitsuki wcale nie wyglądała na mniej zaskoczoną. - Jeśli dam ci sygnał, dasz radę podpalić obszar przed nami?
Dziewczyna skinęła głową, wyraźnie zadowolona tym, że tymczasowo porzuciłem rolę kompletnego egoisty. Odetchnąłem więc głęboko, by po chwili wypuścić z ust promień związanego chakrą prochu strzelniczego. Przygnębiająca szarość otoczyła nas z niemal każdej strony, powoli otulając swymi ramionami również naszych oponentów. Mitsuki z całą pewnością zrozumiała, co się święci, składając dłonie w odpowiednią pieczęć. Niewerbalny znak wystarczył, by ciemność zajęła się ogniem, parząc część shinobi, którzy nie w porę zorientowali się o nadchodzącym zagrożeniu. Wszystko szło niemal idealnie, nim z zarośli nie wyłoniła się niebieskowłosa towarzyszka, wyjątkowo czymś przejęta. Poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła - zupełnie nie spodziewałem się, że postanowi nas odnaleźć, tym bardziej w tak ryzykownym momencie. Subtelny wiatr przesunął proch w jej stronę, a zbliżające się eksplozje coraz bardziej przybliżały się do Fuyuko. Dziewczyna ewidentnie szukała jakiejkolwiek drogi ucieczki, jednak bezskutecznie, ninjutsu zdążyło się już rozprzestrzenić.
- Kurwa mać. - warknąłem, nie zastanawiając się zbyt długo nad tym, jak powinienem się zachować. - Ten plan był do bani od samego początku.
W jednej chwili doskoczyłem w jej stronę, siłą usuwając kunoichi z drogi. Usłyszałem zaskoczone westchnięcie i wołającą w naszą stronę Mitsuki, nim oboje uderzyliśmy o ziemię, przetaczając się wzdłuż wypalonej od wybuchu trawy. Piszczenie w uszach całkowicie odwróciło moją uwagę od pieszczących skórę, ognistych języków. Gdy zamroczenie ustało, syknąłem przeciągle, dopiero teraz odczuwając pulsujący, tępy ból w lewym przedramieniu. Zacisnąłem zęby, rozglądając się dookoła, czując nieuzasadnioną wręcz ulgę, gdy zza zasłony dymu wyłoniła się nieco oszołomiona, ubrudzona ziemią, ale cała Fuyuko. Radość nie trwała jednak długo, gdy na horyzoncie pojawiły się zbierające siły resztki bandytów, również powoli dochodzące do siebie. Podniosłem się powoli, starając się nie obciążać pokiereszowanej kończyny, wyciągając sprawną rękę w stronę wciąż siedzącej na trawie niebieskowłosej.
Z bezradności pokręciłem głową, samemu nie dowierzając, jak impulsywne decyzje podjąłem w imię idei, które zaledwie godzinę temu przyrównywałem do mało wartościowych śmieci. Żałość i idiotyzm.
[Fuyuko? Mitsuki :v ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz