Strony

piątek, 20 marca 2020

Od Sory do Taogetsu

Z uwagą przysłuchiwałem się rozmowie Kurenai z młodszą kunoichi, próbując poskładać rozsypane wciąż kawałki układanki. Dziewczyna była spostrzegawcza i niewątpliwie inteligentna - w głębi duszy cieszyłem się, że większość skleconych przeze mnie w głowie scenariuszy pokrywało się z jej własnymi obserwacjami. Gdzieś z tyłu głowy rozbrzmiewało jednak przekonanie, że skoro oboje wpadliśmy na podobny trop, sytuacja mogła okazać się znacznie bardziej skomplikowana, niż z początku zakładaliśmy. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowaliśmy na swojej pierwszej misji, było starcie z shinobi potrafiącymi niezauważenie zniszczyć całą wioskę. Nadąłem policzki, pogrążając się w myślach, próbując porównać zaistniałą sytuację do jakiejkolwiek misji, o której czytałem wcześniej. Możliwe scenariusze przelatywały mi przed oczami, przepełniając umysł niekoniecznie pozytywnymi rozwiązaniami. Wewnętrzne przemyślenia pochłonęły mą uwagę do tego stopnia, że gdyby nie gromiące spojrzenie Saeko, która ni stąd, ni zowąd zmaterializowała się tuż pod moim nosem, zupełnie straciłbym kontakt z rzeczywistością. 
- Idziesz? - rzuciła lekko zirytowana, spoglądając wymownie w stronę szczątek zawalonej konstrukcji
Zmarszczyłem brwi, z początku nie rozumiejąc, co nagle strzeliło jej do głowy, lecz kilka sekund później uśmiechnąłem się nerwowo, zdając sobie sprawę, że przez chwilowe rozkojarzenie najprawdopodobniej nie usłyszałem wydanego przez Kurenai polecenia. Skinąłem więc głową, starając się ratować własną reputację w oczach towarzyszki. Ta nie odezwała się już ani słowem, ruszając przed siebie. Westchnąwszy ciężko, bez zbędnych przeciągań, podążyłem za nią, nie przerywając jednak nieustannych oględzin - każdy, nawet najdrobniejszy szczegół może okazać się kluczowy do rozwikłania zagadki, a ja z całego serca pragnąłem udowodnić wszystkim wokół, że jestem wart znacznie więcej, niż splamione klanowe nazwisko.
***
Ogrom zniszczeń okazał się wręcz przytłaczający - wczorajsze starania, wzniesione w pocie czoła konstrukcje runęły niczym domek z kart, przygniatając swym ciężarem resztki pozostałej mieszkańcom nadziei. Ludzie w różnym wieku klękali wokół skrawków drewna i kamienia, zalewając się łzami lub przeklinając nieprzychylne warunki atmosferyczne. Załamaliby się najpewniej jeszcze bardziej, gdyby niepotwierdzone jeszcze knowania o udziale osób z zewnątrz okazały się prawdziwe. Obserwując społeczną tragedię z tak bliska, poczułem, jak serce zamiera mi w piersi - i choć życie nauczyło mnie, że shinobi zdolni są do najbardziej plugawych czynów, wciąż nie potrafiłem zaakceptować faktu, z jaką łatwością przychodziło im niszczenie cudzego życia w imię własnych ideałów. Z widmem pocieszającego uśmiechu próbowałem odciągnąć mieszkańców od ruin budowli, obawiając się, że w porywach rozpaczy nieumyślnie zniszczą ewentualne wskazówki, narażając się tym samym na kolejny atak agresorów. I choć zapewnienia, że nasza drużyna przybyła im z pomocą, dokładając wszelkich starań, by nie dopuścić do dalszych zniszczeń, mieszkańcy zdawali się mnie ignorować. Westchnąłem ciężko, zaprzestając w końcu prób uspokojenia zebranych wokół osób - wysłano nas tutaj w konkretnym celu, nie mogę zmarnować danej mi okazji na bezowocne, pełne desperacji próby uszczęśliwienia wszystkich wokół. Odwróciłem się więc na pięcie, dołączając do działającej już Saeko. Przeczesaliśmy wskazany teren, przyglądając się każdej belce, nie omijając żadnego z dziurawych skrawków materiału, trzepoczących na wietrze. Nic nie wskazywało jednak na ingerencje osób z zewnątrz - ktokolwiek stał za tym wszystkim, dołożył wszelkich starań, by uniknąć wykrycia. Brnęliśmy więc dalej, analizując coraz większe połacie terenu, dyskutując na temat niepotwierdzonych jeszcze hipotez. I właśnie wtedy, gdy zamierzaliśmy zawrócić, zdając Kurenai wyjątkowo okrojony raport złożony głównie z drobnych, mało znaczących dowodów, naszą uwagę przykuł ten sam, osobliwie wyglądający element. Spojrzeliśmy na siebie z Saeko, niemal natychmiastowo przeskakując bliżej obiektu zainteresowania. Fragmenty zrujnowanego budynku leżały wśród kurzu i wypalonej trawy, strasząc apokaliptyczną wręcz obrzydliwością. 
- Nie wydaje ci się, że są ułożone trochę zbyt regularnie? - Pytanie retoryczne zawisło w powietrzu, gdy kunoichi przykucnęła, przeskakując spojrzeniem pomiędzy każdym kamieniem z osobna. - Domy nie zawalają się w taki sposób.
Mruknąłem potwierdzająco, krążąc pomiędzy osobliwym labiryntem, próbując zrozumieć skomplikowany wzór. Nie miałem żadnych wątpliwości, że ukryto w nim kluczową wiadomość, która przybliży nas do celu. Obszedłem teren dwukrotnie, i właśnie wtedy, gdy miałem rozpocząć kolejny obchód, wizja uderzyła we mnie niczym grom z jasnego nieba. Czy to może być to? Czując nagły przypływ energii, podbiegłem do Saeko, wyrywając ją ze stanu skupienia. Jeśli nie miałem racji, kobieta najprawdopodobniej zabije mnie za przerwanie jej pracy.
- Twoim żywiołem jest woda, prawda? Potrzebuję twojej pomocy. - rzuciłem w pospiechu
Dziewczyna uniosła brew w pytającym geście. W skrócie wytłumaczyłem jej więc mój plan i już chwilę później stworzony przez nią strumień wody zamarzł, wynosząc mnie ponad ruiny budynków. Przymarzłem do lodowatej konstrukcji, chroniąc się w ten sposób przed upadkiem, by zaledwie chwilę później omieść wzrokiem obserwowany przez nas obiekt. Bingo. Porozrzucane wokół kamienne skrawki rzeczywiście ułożono zbyt regularnie, by uznać to za przypadek - labirynt zniszczeń okazał się w istocie niezgrabnie spisaną wiadomością. Oszustwo. Wskazówka nie miała większego sensu, kiedy spoglądało się na nią bez większej wiedzy. Zasiała jednak ziarna niepewności, otwierając dziesiątki możliwości - czyżby była to informacja zostawiona przez oprawców? Czy może fałszywy dowód, mający odciągnąć nad od faktycznego źródła problemu? Czy którykolwiek z mieszkańców zrozumie znaczenie pojedynczego wyrazu spisanego wśród brudu i pyłu? Słowo dźwięczało mi w głowie jeszcze przez chwilę, gdy ostrożnie schodziłem w dół, by opowiedzieć towarzyszce o nagłym odkryciu. Podzieliłem się z Saeko własnymi przekonaniami, by kilka minut później, ulegając jej prośbom, wynieść ją w górę, by mogła własnoręcznie przeanalizować niecodzienne zjawisko. Gdy ponownie stanęła u mego boku, zdecydowaliśmy, że najwyższy czas zdać raport naszej mistrzyni. Być może ona, jako bardziej doświadczona kunoichi, rzuci światło na nieodkryte przez nas fragmenty układanki. Ruszyliśmy więc ku miejscu, gdzie rozstaliśmy się z resztą drużyny, natychmiastowo opowiadając o wszystkim, co udało nam się odnaleźć.

[Taogetsu?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz